Po chwili wkroczyliśmy w zupełną ciemność, a jedyne źródło światła stanowił jasny snop padający prosto z latarki, którą znalazłam zupełnie przypadkiem podczas przekraczania drzwi prowadzących do budynku. Poświeciłam trochę do przodu w poszukiwaniu czegoś nadającego się do spożycia, ale jak na razie nie udało nam się znaleźć nic co byłoby dla nas przydatne. Na podłodze walały się przedmioty, które w żadnym stopniu nie przydadzą się w najbliższym czasie.
– Słyszałeś to? – zatrzymałam się w miejscu, kiedy po pomieszczeniu rozniósł się metaliczny dźwięk po raz trzeci w przeciągu kilku minut. Na początku zignorowała ten fakt zarzucając winę na wybujałą wyobraźnię, jednak nie wydaje mi się, żebym słyszała niezidentyfikowane dźwięki przez cały czas.
– Dźwięk spadających puszek? – zapytał Newt idąc za moim plecami. – To nie zrzuciłaś nic? –zapytał zdziwiony zrównując się ze mną krokiem. Teraz szliśmy równo.
– Nie. – odpowiedziałam lakonicznie na zadane przez niego pytanie.– Myślałam, że to twoja sprawka.– dodałam po chwili kierując promień latarki na lewą stronę.
Nagle po holu rozległ się głośny krzyk niosąc echem wzdłuż korytarza. Skierowałam latarkę w stronę, z której do biegał dźwięk, ale ku mojemu przerażeniu nikogo nie dostrzegłam. Coś mi się wydaje, że nie jesteśmy tutaj sami, przełknęłam głośno ślinę całkowicie wytrącona z równowagi. Może ktoś tak jak my postanowił się tutaj skryć przed burzą, choć szczerze mówiąc wydaje mi się to niemożliwe, ponieważ nie spotkaliśmy nikogo po drodze. Albo, ktoś tutaj mieszka, a my wkroczyliśmy na jego teren. Co wydaje mi się bardziej możliwą opcją w związku z niszczącym działaniem rozbłysków słonecznych. W grę wchodzi jeszcze ta wirusów choroba, o której wspominał Szczurowaty. Pożoga czy jakoś tak? Moją uwagę od poszukiwania jedzenia odwrócił rozprzestrzeniający się dźwięk kilkunastu par stóp połączony z głośnym wołaniem.
– kajcie...– usłyszałam urywek wypowiedzi marszcząc brwi i starając się zrozumieć sens wypowiedzi. Zatrzymałam się na chwilę patrząc z wyczekiwaniem na Newta, przyznam miałam nadzieję, że chociaż on zrozumiał co mówili, ale wydaje mi się, że nie tylko on miał problem z uchwycenie słów, więc jedynie wzruszył ramionami w geście konsternacji.
– Wydaje mi się, że wołają "czekajcie".– powiedział zabierając ode mnie latarkę i świecą nią w kierunku, z którego coraz wyraźniej dostawał się rozgłos dudniących kroków.
– W takim razie poczekamy.– westchnęłam ledwo słyszalnie, obserwując z ciekawością miejsce, z którego nadbiegali nasi przyjaciele. Po chwili z ciemności wyłoniła się grupa streferów nacierając, na nas biegiem. Coś było zdecydowanie nie tak, ponieważ nie zwolnili, ani trochę widząc promień z latarki, rzucany w ich stronę.
– Idioci, uciekajcie! – wrzasnął Minho nie zatrzymując się, ani na sekundę. Chwycił mnie za ramię ciągnąc gwałtownie za sobą. Nim zdążyłam jak kolwiek zareagować, zmusił mnie tym gestem do znacznego przyspieszenia. Pociągnął mnie za nadgarstek i razem zniknęliśmy za najbliższym zakrętem, potykając się przy okazji o porozwalane na ziemi przedmioty. W ostatniej chwili złapał mnie za ramię sprowadzają do pionu mocnym i stanowczy szarpnięciem. Byłam mu w tej chwili ogromnie wdzięczna za pomoc dzięki, której nie zaliczyłam bliskiego spotkania z ziemią, ale spokoju nie dawał mi pewien fakt. Co spowodowało tak wielki popłoch wśród moich towarzyszy?
– Minho?– zapytałam urywanym głosem starając się jednocześnie skupić nad omijaniem przeszkód.– Dlaczego, mamy uciekać?- zapytałam przeskakując nad stertą porozwalanych ubrań.
– Oni tam są...- wybełkotał z trudem łapiąc powietrze, nawet dla tak dobrego biegacz jak Minho, forsowanie organizmu po całym dniu wędrówki w słońcu było czymś wręcz nie wskazanym.
CZYTASZ
She's the last one ever
FanfictionONA była zarówno, pierwsza jak i ostatnia. Nie było, żadnych złudzeń. Pojawiła się nagle i bez zapowiedzi, tym samym zaburzając porządek w całej strefie. Jak to w ogóle możliwe, że wśród grupki streferów, znalazła się dziewczyna? Przecież trafiali...