= VII =

159 9 0
                                    

Cudem udało nam się przechytrzyć bandę rozwścieczonych poparzeńców, jak zresztą nazywał ich sam Szczurowaty. No dobra przyznam się bez bicia. Przechytrzenie ich było dziecinnie proste. Można powiedzieć, że ich mózgi wyżarła straszliwa choroba doprowadzając do stanu, w którym wręcz nie da się logicznie myśleć. Czasem zastanawiam się jakie to uczucie, popadać w obłęd i widzieć, że jest z tobą coraz gorzej. Czy czujesz ból przez cały czas czy, potem zostaje tylko żal, albo pustka, ponieważ wiesz, że nic nie możesz na to poradzić i prędzej czy później dostaniesz do głowy i nie pozostanie nic z twojego dawnego życia, staniesz się cieniem samego siebie. Rozebrany z godności, pozbawiony wszystkiego co w tobie najlepsze, a zarazem najgorsze. Zmienisz się w zwykłą białą kartkę pozbawioną uczuć, emocji, charakteru i wszystkiego na czym mogłeś lub przynajmniej starałeś się polegać. Pustym kawałkiem papieru bez możliwości napisania historii od nowa, bo choroba odebrała Ci wszystko co najważniejsze. Mózg bez,
którego nie jesteś w stanie funkcjonować.

- Nie możemy tutaj długo zostać.- stwierdza Thomas pojawiają się za Plecami moim i Newta niczym duch. Ma rację nie możemy tutaj zostać, ponieważ zmarnowaliśmy trzy dni wędrówki na poruszanie się w ograniczonym tempie, a mianowicie jedynie nocą, zaś w dzień chroniliśmy się przed słońcem odsypiając nieprzespane godziny podczas, których parliśmy prosto przed siebie. W zasadzie nie przeszkadzał mi ten fakt, jednak ma rację musimy wydostać się z miasta jak najszybciej, jeśli zamierzamy dotrzeć do bezpiecznej przystani na czas.

- Zgadzam się.- mówi spokojnie blondyn, co zdecydowanie nie przypada mi do gustu, choć dobrze wiem, że w tej kwestii ma akurat rację. Spycham wszystkie irracjonalne myśli w czeluści umysłu, dając im zgubić się gdzieś w środku, choć naprawdę tego nie oczekuję od samej siebie i zdecydowanie nie chcę.

- Popieram. - odpowiadam szybko zanim się rozmyślę i spróbuję podjąć próbę negocjacji w sprawie naszego pobytu w mieście. - Ludziom raczej się nie spodoba.- dodaję po chwili odwracając się na parę sekund, w celu sprawdzenia czy aby na pewno nikt nas nie podsłuchuje i nie rozniesie tej wieści do wszystkich uczestników wyprawy.

- To nie ma znaczenia.- wzrusza ramionami Thomas.- Przecież i tak miasto się kiedyś skończy, więc tak czy siak będziemy musieli je opuścić.- dodaje po chwili przekonany o słuszności podejmowanek decyzji. W tym momencie przyznaję mu rację, miasto na pewno, kiedyś się skończy, choć spędziliśmy w nim, aż trzy doby. Pewnie jest tak obszerne jak Nowy Jork, przychodzi mi to na myśl choć sama nie potrafię skojarzyć skąd o tym wiem. Może uczyłam się o nim, albo mieszkałam tam. Zresztą kto wie? Wydaje mi się, że nie ma sensu skupiać uwagi na mało istotnych sprawach na, które i tak nie jestem w stanie odnaleźć wyjaśnienia, a tym bardziej nikt nie udzieli mi na nie odpowiedzi. Uświadamiam to sobie poraz kolejny, nawet nie liczę już ile razy nastąpiły u mnie podobne spekulacje.

Wszystko wyjaśnia się w momencie, którym mijamy ostatni z budynków, pogrążonego w wiecznym śnie miasta zostawiając za plecami pozorną oazę spokoju w postaci chłodnych pomieszczeń. Chętnie zawróciłabym zostawiła wszystkich, aby posiedzieć tam jeszcze tydzień i przeczekać najgorsze upały, chociaż dobrze wiem, że nie zaznam w ten sposób happy endu, ponieważ a) jesteśmy na cholernej pustyni i upał jest tutaj przez cały rok nawet w grudniu i styczniu.(chyba, że nastąpią jakieś cudowne anomalie pogodowe, lub co najwyżej nieoczekiwana zmiana klimatu i ochłodzi się.) b) po upływie dwóch tygodni rozrusznik, (zresztą Cholera wie co mi wcisnęli do głowy) wyłączy się i za choruję na pożogę popadjąc w skrajne szaleństwo. Więc pomijając wszelkie spekulacje na ten temat zdecydowanie wolę umrzeć w bijącym z nieba skwarze, niż z przypływu choroby zamordować jednego z przyjaciół, bo tego bym chyba sobie nigdy nie wybaczyła.

She's the last one everOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz