= XV =

93 3 4
                                    

Wszystkie moje dokonania, są niczym w porównaniu z sięgającą zenitu głupotą i przemożną chęcią skopaniu tyłka DRESZCZOWI i jego wszystkim poplecznikom. Na początku moim wrogiem numer jeden była rzecz jasna wspaniała organizacja, która nie wiedzieć czemu wpieprzyła mnie do głębokiego bagna, które nie ma dna. Nawet jeśli je posiada, to z pewnością jest na tyle grząskie, że wydostanę się z niego bez butów i skarpetek, a na sam koniec spadnie deszcz i zmoczy jedyne ubrania, które posiadam. Nie chcę użalać się nad sobą, jak miało to miejsce na samym początku, kiedy trafiłam do strefy, ale atakowanie mnie w środku nocy, to czysta przesada. Jeżeli DRESZCZ, odpowiada za ten cały przekręt, to mądre głowy snujące plany, niezbyt się wysiliły i poszły po najmniejszej linii oporu, albo powoli kończą im się pomysły, na kolejne próby doprowadzenia nas do przedwczesnej śmierci. Przyznam szczerze, że nie jestem zbyt błyskotliwa, ale nawet głupi. Zorientowałby się w pewnym momencie, że ktoś go obserwuje z ukrycia i śledzi od dłuższego czasu. Nie trzeba być Sherlockiem, żeby dojść do takiego wniosku. Z trudem przełykam ślinę, co sprawia mi lekki dyskomfort, ponieważ robi się coraz gęstsza, co zdecydowanie wskazuje, na to, że od paru godzin nie miała, żadnego płynu w ustach, co odczuwam, również na popękanych wargach. Z przesadną podejrzliwością, rozglądam się po przestronnym pomieszczeniu, w którym unosi się odór stęchlizny i moczu. Słowo, przesada ma tutaj kluczowe znaczenie, ponieważ powoli zaczynam węszyć zdradę, wśród grupki streferów, którą wyciągnęłam z labiryntu. Nie jestem pewna, czy dostaję paranoi, przez DRESZCZ, który z każdym dniem wpędza mnie w coraz większą nerwicę. Czy winę ponoszą za to moi oprawcy, którzy przywalili mi w głowę, więcej razy niż na to zasługiwałam? Nareszcie, kiedy łaskawie ulitowali się nade mną i udało mi się odzyskać trzeźwość myślenia, powoli dochodzę do siebie. Dokładnie lustruję, każdy zakamarek pomieszczenia, w którym się znajduję, jakby w idealnie gładkiej podłodze, miała znajdować się niewidzialna, klapa, z której lada moment wyskoczy Szczurowaty razem z bandą swoich ludzi. Jednak nic takiego się nie dzieje, a jedyne co dochodzi do mojej świadomości, to fakt, że po raz nie wiem, który swoją głupotą i nieuwagą sprowadziłam na wszystkich niebezpieczeństwo. W pokoju nie dostrzegam nic podejrzanego, a przynajmniej nie znajduje się tutaj nic, co mogłoby wywołać u mnie większy niepokój. Po krótkich oględzinach dochodzę do wniosku, że zamknięto mnie w piwnicy, albo podziemnym bunkrze. Żadna ze ścian nie posiada nawet maleńkiego okna, a duże masywne drzwi swoim wyglądem nie przypominają, tych, które umieszcza się w budynkach mieszkalnych. Pojęcia nie mam skąd, takie przeświadczenie, ale jestem tego stuprocentowo pewna, a to do czego doszłam bez większego wysiłku, wydaje mi się tak oczywiste, jak fakt, że po nocy nastaje dzień. Nie jestem pewna, czy widziałam takie same drzwi na własne oczy, czy kojarzę je z telewizji, którą oglądałam, w dzieciństwie, jeszcze jako mała dziewczynka. Staram się zbytnio o tym nie myśleć, bo wszystkie przebłyski w mojej głowie, to jedynie mgliste i niewyraźne wspomnienia, które nie pozwalają mi rozwiązać zagadki, nad którą nie tylko ja, pochylam się od dłuższego czasu. Zamykam powoli, oczy i próbuję odprężyć się na chwilę, uspokoić rozbiegane myśli, ale nic z tego. Bo im bardziej staram się o tym nie myśleć, tym więcej czarnych scenariuszy powstaje w mojej głowie.

-Prędzej... Nie mam zamiaru, użerać się z Tobą przez cały dzień!- serce podskakuje mi pod gardło, gdy po pomieszczeniu roznosi się przeszywający powietrze, dźwięk. Nieprzyjemny zachrypnięty głos łączy się z przeraźliwym piskiem otwieranych na oścież metalowych drzwi.

-Słyszysz, co mówię mały gnojku. Nie każ mi liczyć do trzech!-chropowaty głos podnosi się o kilka tonów, a powietrze zaczyna gęstnieć, gdy do uszu dociera zduszony odgłos szamotaniny i metaliczna woń świeżej krwi. Mimowolnie zaczynam szarpać się na krześle. Próbuję wyrwać ręce z krępujących mnie więzów, które zacieśniają się coraz bardziej na moich nadgarstkach i kostkach. Grube jutowe liny, zaczynają ocierać się o delikatną skórę, aż czuję jak ich chropowata powierzchnia, przebija mi skórę.

She's the last one everOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz