= l =

297 16 0
                                    

Ciężarówka poruszała się niezbyt szybko po nierównym, bezkresie pustyni. W środku odór potu mieszał się w wilgotnym powietrzu. Ekscytacja panująca podczas pobytu w labiryncie była o wiele mniejsza niż, panującą w ciasnej stłoczonej furgonetce.

-Obiecuję, że zamorduję ich osobiście, jak tylko wypuszczą mnie z tej puchy.- wściekał się Minho, kiedy poraz kolejny odbił się od metalowej ściany furgonetki.
Przewróciłam delikatnie oczami, przyznam, że trochę bawiła mnie jego złość, jednak nic nie mogłam na to poradzić.

-Nie denerwuj się tak, zawsze mogło być gorzej.-kurczowo złapałm się za ramię Newta, kiedy wyjechaliśmy na kolejną nierówność terenu.

-Jak mam się uspokoić skoro zamknęli nas w obleśnej furgonetce bez okien.-prychnął z rozbawieniem. Może i nie była to podróż moich marzeń, zamknięta w metalowym aucie pozbawionym szyb i możliwości otworzenia okna. Jednak wolałam zachować takie uwagi dla siebie. Po pobycie w labiryncie, możliwość podróżowania bez użycia nóg była czymś w prost niewyobrażalnym. Odrobiną luksusu. Którego od dawna nie zaznaliśmy.

-Na twoim miejscu byłbym wdzięczny, że nie każą zapikalać na pieszo...-funknął Thomas. Miał rację, ludzie w białych fartuchach zapewnili nas, że zabiorą do bezpiecznego miejsca. Zdala od DRESZCZU i chorych eksperymentów. Staliśmy się ofiarami, pionkami w ich grze, wykorzystali nas do stworzenia leku. Trudno w to uwierzyć, ale znaleźli się ludzie, którzy chcą nam pomóc, dać namiastkę normalnego życia. Od dawna żyliśmy w otoczce kłamstwa i niepewności, a teraz mamy możliwość lepszego życia.

-Thomas ma rac...- ciężarówka zatrzymuje się gwałtownie, a ja lecę do przodu. W ostatniej chwili zostaję złapana za kaptur bluzy i odciągnięta w tył, zanim zdążę zaliczyć bliskie spotkanie z podłogą.-ję.-kończę to co miałam do powiedzenia, kiedy z powrotem siedzę na miejscu obok Newta. Drzwi pojazdu rozsuwają się lekko, a w nich stoi dwóch mężczyzn odzianych w białe kombinezony, na twarzach mają czarne maski, a w ręku karabiny.

-Wychodzić!- jeden z nich wskazuję na nas bronią, przeszywa mnie chwilowy strach. Bez namysłu wstaję z miejsca i ruszam przed siebie, wykonując ich polecenie.

-Szybciej!-nim zdążę odpowiedzieć zostaję brutalnie wypchnięta przez drugiego mężczyznę. Otacza mnie ziąb i całkowita ciemność przez, którą ciężko zobaczyć własne ruchy, a co dopiero otaczający nas teren. Mój przerywany oddech odbija się w uszach i jestem na sto procent pewna, że można usłyszeć go w odległości kilometra.

-Może tak delikatniej, co?-słyszę za plecami zdenerwowany głos Newta. Dostrzegam w mroku zarys jego sylwetki. Podnosi się z ziemi otrzepując ubrania z piasku. Zziębnięci zdezorientowani i przerażeni stoimy w mroku, a zimny wiatr owiewa nas ze wszystkich stron, ciska jąć piasek prosto w oczy.

-Wdzięczność, ta jasne...-omal nie wydaję okrzyku przerażenia czując na ramieniu dłoń Minho. Opiera się o mnie wytrzepując piasek z butów. Przymykam na chwilę oczy ciesząc się, że nie może dostrzec mojego strachu.

-Chyba wszyscy.-jeden ze strażników skanuje nas pokolei wzrokiem. Moje serce zaczyna szybciej bić, kiedy na parę sekund dłużej, jego wzrok ląduje na mojej osobie.

-Co się lampisz, dziewczyny nie widziałeś?-prycha Azjata tym samym odwracając jego uwagę od mojej osoby. Właśnie przed chwilą wybawił mnie z opresji, za co jestem mu naprawdę wdzięczna.

-Dokładnie dwudziestu jeden...-wacha się przez chwilę, jakby z zażenowania. Dwudziestu jeden, jego słowa krążą po mojej głowie jak zacinająca się płyta, tylko tylu. Może, aż tylu. Kilka osób poległo. Między innymi Chuck, Alby, Gally, Ben... Niektórzy woleli zostać w labiryncie. Nie skorzystali z możliwości ucieczki. Nie wiem dlaczego, ale to ich decyzja, nie moja. Nie chcieli skorzystać, to nie.

She's the last one everOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz