Miliony myśli wypełnia moją głowę tworząc istny huragan emocjonalny. Nie jestem pewna czy podjęłam dobrą decyzję jednak odczuwam, że nic więcej nie jestem w stanie zrobić. Cały nasz plan opiera się na improwizacji. Uznajmy go za sprawny w połowie, mamy kod i potencjale wyjście. Zobaczymy co z tego wyniknie, uznaję to za akt desperacji. Nie mam nic do stracenia więc poświęcę wszystko. Ostatni raz przeglądam zawartość plecaka, wydaje mi się, że wszystko spakowałam, to co będzie mi potrzebne i niczego nie brakuje. Zamykam go zanim się rozmyślę i zechcę coś wyciągnąć lu dorzucić.
-Gotowa?-drgam na głos Winstona, po plecach przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Nie wiem, poczucie zdenerwowania i niezdecydowania przeszywa każdą komórkę mojego ciała. Od czubka głowy aż po koniuszki palców u stóp.
-Powiedzmy.-staram się nie ukazywać zdenerwowania, odnoszę wrażenie, iż wychodzi mi wyjątkowo słabo. Zmuszam się do tandetnego i nieszczerego uśmiechu, który wręcz przecieka sztucznością.
-Nie macie planu prawda?-nie jestem w stanie odczytać emocji w jego głosie.
-Nie.-odpowiadam zupełnie szczerze.-Jeśli chcesz możesz zrezygnować.-oznajmiam coś tak naprawdę w myślach liczę na jego udział w tym przedsięwzięciu, jego członkostwo utwierdziłoby mnie tylko w tym, że ufa mi i Newtowi, a sama próba wydostania się nie jest skazana na porażkę. Dopiero teraz widzę jak słaba jestem, potrzebuję osoby, która podniesie mnie na duchu, a tak nie powinno być.
-Nie mogę.-odpowiada, patrzę na niego ze zdziwieniem.-Pierwszego dnia w strefie obiecałem sobie, że nie odpuszczę dopóki nie znajdę wyjścia.-lekki uśmiech rozświetla jego twarz.-A, że jest okazja muszę ją wykorzystać.
-Przynajmniej ty we mnie wierzysz...-uśmiecham się delikatnie, bo ja już dawno straciłam wiarę w to co robię. Po raz pierwszy czuję się w porządku.
-Więc chodźmy.-pogania mnie popychając w stronę drzwi. Kiedy tylko opuszczam budynek strach wzmaga się jeszcze bardziej. widząc przerażone twarze streferów wiem, że nie mogę ich zawieźć. Wierzą, że pomogę im wydostać się z labiryntu, a ja zamierza dotrzymać słowa nawet jeśli przepłacę to własnym życiem. Wypuszczam powietrze z ust i ostatni raz rzucam Minho pokrzepiający uśmiech. Już czas za chwilę przekonam się jaki będzie finał. Strach popuszcza trochę po przekroczeniu wrót do labiryntu., nie mogę uwierzyć, że to już dzisiaj walczyliśmy o to tak długo. Nareszcie nadszedł upragniony dzień, jest mi jednak smutno, że nie wszyscy zechcieli ruszyć z nami. Szczerze to obwiniam o to tylko i wyłącznie siebie. Nie mam planu a licz e na poświęcenie ze strony innych. Kątem oka zerkam na ludzi, których prowadzę. Nie potrafię wyczytać z ich twarzy emocji, trochę jakby byli robotami zaprogramowanymi do wykonywania rozkazów. Skupiam wzrok przed sobą odpychając wszystkie złe myśli, które kłębią się w głowie.
-Czuję, że źle postąpiliśmy zostawiając Gallyego w strefie.-wyrzucam z siebie to co dręczy nie od dawna, nie potrafię podać konkretnego argumentu, jednak czuję, że skrzywdziłam go w ten sposób. Tak jak inni zasługiwał na możliwość wyjścia z labiryntu, a ja odebrałam mu to i czuję się z tym okropnie. Nigdy nie pałaliśmy do siebie sympatią, jednakże chciałam dla niego jak najlepiej.
-Czy ja wiem.-wzrusza ramionami Thomas.-Przecież nie chciał odejść ze strefy, cały czas robił wszystko na przekór.-trochę rozczarowuje mnie obojętność szatyna, myśląc jednak logicznie ma rację przecież gdyby chciał się stąd wydostać współpracował by z nami.
-Mogliśmy go chociaż oswobodzić.-stwierdza Newt na co Azjata prycha powstrzymując się jednocześnie od śmiechu.
-Czy ja ci wyglądam na wróżkę chrzestną.-rzuca sarkastycznie.
-Oh przepraszam, że zechciałem zachować resztki godności jaką posiadam.-przewraca oczami blondyn i właśnie w tej chwili boję się, że wyniknie z tego kłótnia, której teraz nie potrzebujemy.
CZYTASZ
She's the last one ever
FanficONA była zarówno, pierwsza jak i ostatnia. Nie było, żadnych złudzeń. Pojawiła się nagle i bez zapowiedzi, tym samym zaburzając porządek w całej strefie. Jak to w ogóle możliwe, że wśród grupki streferów, znalazła się dziewczyna? Przecież trafiali...