Rozdział 61: Grzybobranie

619 79 18
                                    

A/N: Jest kwiecień, środek nocy, pada śnieg, a ja piję wino i chcę do lasu na grzyby (i mam ogromną ochotę na smażone kanie, help) :<


Gałęzie, łamane wysokimi, ciężkimi butami, zatrzeszczały głośno; ptaki siedzące wysoko na gałęziach pobliskiej sosny przerwały swój świergot i poderwały się do lotu. Gilbert, klnąc pod nosem, przesadził jednym susem powalony pień i wylądował w stercie liści.

– Was powaliło, żeby od piątej rano łazić po lesie! – rzucił, ruszając przez zagajnik młodych dębów; nagle zatrzymał się, skrzywił i niecierpliwie zgarnął z twarzy pajęczynę. – Jakbym chciał sobie pożyć w trybie zbieracko-łowieckim, to bym sobie odpalił Minecrafta na survivalu... Czwartą godzinę już tu jesteśmy i nic ciekawego...

– Musisz być tak głośno? – zapytał z wyrzutem Litwa, słysząc tętent racic. Spłoszone stadko saren, do tej pory majaczące się we mgle na horyzoncie, poderwało się do biegu.

– Ja głośno?! – Prusy uniósł brew, a jego głos poniósł się echem po okolicy. – A kto urządza sobie mistrzostwa Europy Wschodniej w gwizdaniu?!

Właśnie w tej chwili powietrze przeciął ostry, przenikliwy gwizd. Taurys odgwizdał natychmiast, oznajmiając swoją pozycję Feliksowi, odległemu o jakieś sto metrów.

– No właśnie, hipokryci.

– My nie wydajemy głośnych dźwięków bez powodu, tylko lokalizujemy się nawzajem – odpowiedział spokojnie Litwa, idąc nieśpiesznie przed siebie. – Poza tym, siłą cię tu nikt nie zaciągał, sam wsiadłeś do auta Feliksa. Mówiliśmy ci, że jedziemy do lasu, ale uznałeś, że to ściema i koniecznie chciałeś się przekonać, co będziemy razem robić... Jak nie chcesz zbierać, to możesz się przespacerować, nawdychać świeżego powietrza, pomyśleć...

Prusy zignorował sugestię; ponieważ prastara zasada grzybobrania mówiła, że jeden zbieracz nie wchodzi pod nogi drugiemu, Gilbert skoczył za Litwą, nie zamierzając odstępować go ani na krok.

– Co robisz? – Taurys obejrzał się przez ramię i zmarszczył czoło, widząc Prusy tuż za sobą.

– Dotrzymuję ci towarzystwa – odparł spokojnie Gilbert. – To uczciwy układ, ty masz do kogo się odezwać, a w zamian zgarniasz na siebie wszystkie pajęczyny.

– Nie mów, że boisz się krzyżaków.

– To marne podróbki. – Prusy spojrzał na wiszącego nieopodal pająka. – Niegodne znalezienia się na moim ubraniu albo, co gorsza, skórze. Poza tym, uważam, że język polski mnie dyskryminuje, pająk krzyżak, karaczan prusak, co to w ogóle ma być?!

– Twój plan ma jeszcze jedną wadę. – Taurys zatrzymał się gwałtownie; Prusy ledwo wyhamował na wąskiej ścieżce. Litwa przykucnął i odgarnął dłonią opadłe liście, spod których wyjrzał ciemnobrązowy kapelusz. – Jestem tu po to, by zbierać grzyby, a nie rozmawiać. Idź męczyć Feliksa.

– Już byłem, znudziło mi się – mruknął Gilbert. – Próbował mnie wrobić w noszenie jego koszyka, a na koniec zaczął krzyczeć i wymachiwać nożem...

– Dużo uzbierał? – zaciekawił się Litwa. Delikatnie ściął kozikiem dorodnego podgrzybka i teraz przyglądał się nóżce. Widząc dziesiątki małych dziurek, lekko zmarszczył brwi i stopniowo zaczął skracać trzon. – Niech to, robaczywy... – szepnął do siebie i dla pewności rozciął kapelusz na pół. Uniósłszy grzyba do oczu, pokręcił tylko głową i delikatnie odłożył go na miejsce.

– Nie wiem, czy dużo, czy mało – prychnął Prusy. – Cały koszyk ma zapchany jakimś wielkim barachłem, to nawet nie wygląda jak normalne grzyby. – Zerknął na koszyk Litwy, pełny sporej ilości borowików, podgrzybków, kurek i paru siwych gąsek. – Wielkie to coś jak talerze, Polen bredził coś o tym, że to obtoczy w jajku i usmaży, więc jakieś halucynki już musiał znaleźć...

[aph] Bóle fandomoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz