A/N: PrusPolowo.
Gdzieś między nimi dwoma, w plątaninie rąk, nóg i włosów, zadzwonił nagle telefon. Obaj się do niego rzucili; w pogoni za zsuwającym się z kołdry telefonem Feliks spadł na podłogę. Nim odebrał, wystawił Gilbertowi język. Ten uśmiechnął się triumfalnie, uznając logicznie, że skoro jego przeciwnik wypadł z ringu, to znaczy, że to on jest zwycięzcą.
– Co tam, Niemcu? – wydyszał Feliks do słuchawki, potrząsając głową, by rozczochrane włosy nie przysłoniły mu pola widzenia. Otarł pot z czoła i pomasował szyję.
Prusy, łapiąc ciężko powietrze po kolejnej, okraszonej rękoczynami, kłótni o urlop („Mazury!", „Bieszczady i chuj!", „Mazury albo nigdzie nie jadę, do kurwy nędzy!", „Bieszczady albo odbiorę ci obywatelstwo!", „A odbieraj, ogłoszę niepodległość!") wychylił się zza krawędzi łóżka.
– Daj mi braciszka – zażądał, wyciągając dłoń po telefon. Feliks zwinnie uciekł z zasięgu jego rąk. Prusy westchnął. – Sadysta!
– Przez siedem ostatnich urlopów byliśmy na Mazurach, już nie mogę patrzeć na jeziora! – Polska upewnił się, że z obecnej pozycji Prusy nie może niespodziewanie przechwycić telefonu i wtedy dopiero zaczął rozmowę. – Dobra, Ludwig, co tam ci trzeba? Tylko szybko, bo Gilbert chyba zaraz mnie udusi poduszką... Nie, to nie jest to, o czym myślisz – dodał nagle, rumieniąc się nieco. – Znaczy... może akurat nie w tej chwili...
Prusy pokazał Feliksowi środkowy palec, a potem nakazał włączenie trybu głośnomówiącego. Polska wywrócił oczami, ale tryb faktycznie włączył. Gilbert rozwalił się na łóżku, a Feliks podkulił nogi i oparł się wygodniej o ścianę.
– Proszę o pomoc... – zaczął niepewnie Niemcy.
– A co się stało? – zaniepokoił się Prusy, unosząc się na łokciach.
– Dzisiaj wieczorem jest finał Bundesligi – wyjaśnił Ludwig zmieszany. – Bawaria jest za Bayernem Monachium, a Brandenburgia za Borussią Dortmund. Cała reszta naszych braci podzieliła się na dwa obozy i teraz nie da się tu wytrzymać – dodał szeptem. – Zaraz tu dojdzie do wojny domowej... Ratujcie, proszę. Zapłacę.
– A teraz przychodzisz do mnie... Panie Łukasiewiczu, sprawiedliwości... W dniu planowania mego urlopu prosisz mnie, bym mordował za pieniądze... – zaczął natchnionym tonem Feliks; nie skończył, bo poduszka ciśnięta w jego twarz trafiła dokładnie tam, gdzie powinna. – Aaaa, idioto...
– Oglądaj mniej filmów z Italią, debilu – parsknął Prusy i zsunął się z łóżka. – Ty nie widziałeś, jak ta banda potrafi się żreć o piłkę nożną – dodał poważniej.
– Nie proszę o to, byś ich mordował, Polen – w głosie Ludwiga zabrzmiała nuta zawahania, jakby ta idea była jednak odrobinę zachęcająca. Takie rzeczy zdarzały się każdemu, kto miał rodzeństwo. – Tylko, żebyście mnie przenocowali przez parę nocy... Nie wiem, czy rano w ogóle ten dom będzie stał, bo każdy z nich ma teraz bardzo bojowy nastrój... A ja naprawdę chcę trochę wypocząć...
– Bruder, ile ty masz alkoholu w domu? – spytał Prusy, marszcząc brwi.
– Jakieś cztery kegi piwa. Te największe.
– Dwieście litrów – ocenił Feliks tonem znawcy. – Poważne zaplecze. Jak się spiją, będzie jeszcze gorzej.
Spojrzeli po sobie. Oczy Gilberta zabłysły prośbą; Feliksa kolejnym pomysłem.
– Niemcuuuu... Bo widzisz, my chcieliśmy już dzisiaj na urlop jechać... Ale możesz się zabrać z nami. Co ty na to?
– Właściwie, to czemu nie... – zastanowił się Niemcy. – A gdzie się wybieracie?
– Lubisz góry? – wypalił Feliks. – Bo myślę o Bieszczadach...
– On woli jeziora – zareagował natychmiast Gilbert, odgadując, co Polska ma na myśli. – Zakorzeniałem to w nim od małego, zjeździliśmy Mazury wzdłuż i wszerz...!
– W Alpy również mnie zabierałeś – przypomniał Ludwig. – Też... też było fajnie. Dawno nie byłem w górach... A w Bieszczadach chyba nigdy...
Polsce zaświeciły się oczy. Prusy ciężko westchnął.
– Kretynie, nie dawaj mu broni do ręki! – powiedział z wyrzutem do telefonu. – Ja tu od godziny walczę o to, by spędzić urlop normalnie, a nie łazić w górę i dół bez celu, a ty, Brutusie...
– Postanowione – przerwał mu głośno Feliks. – Jedziemy w Bieszczady. Zostałeś przegłosowany! Chyba, że wolisz spędzić trzy tygodnie sam – zerknął na Gilberta; ten odwdzięczył się spojrzeniem spode łba. – A ty, Ludwig, być skazany na łaskę i niełaskę bandy pijanych kiboli, których nazywasz rodziną.
– Bieszczady mi odpowiadają. Idę się spakować, dziękuję – Niemcy się rozłączył.
– Mojego brata – wymamrotał Prusy, opadając na łóżko i zamykając oczy. – Mojego brata wystawiłeś przeciwko mnie... Moją największą słabość... Nie lubię gór, to tylko dla niego było... Okrutnik z ciebie...
Feliks, triumfując i nie zwracając uwagi na słowa Gilberta, już wyciągał z szafy plecak.
– Pakuj się, bierz namiot... Rozbijemy się nad samą Soliną, zadowolony?
Gilbert uchylił jedno oko.
– No dobrze, ten urlop nie brzmi jednak tak źle, mogę się na to zgodzić – stwierdził wspaniałomyślnie. – Ale za miesiąc jedziemy na Mazury, dobra?
– Niech ci będzie – westchnął Feliks.
Prusy uśmiechnął się triumfalnie.
CZYTASZ
[aph] Bóle fandomowe
FanficGarść hetaliowych drabbli i okruszków, just for your entertainment :) Komedia, oklepane motywy, absurd bez większego sensu, pisane z doskoku one-shoty. Zbiorek wszystkiego, co jest zbyt małe na własną opowieść i miejsce na ewentualne eksperymenty z...