Feliks zapukał raz, drugi i trzynasty, względnie cierpliwie czekając przed drzwiami wejściowymi niewielkiego domku na przedmieściach i zastanawiając się przelotnie, jak mocno by oberwał, gdyby zachował się jak przeciętny bohater amerykańskiego horroru i po prostu wlazł do środka.
– Kogo diabli niosą? – Zirytowany ton, dobiegający gdzieś z wnętrza domu, swoją głośnością odpowiedział Feliksowi, że raczej mocno.
– No mnie! – Feliks szturchnął lekko butem próg. – Mordujesz tam kogoś, czy co, że nie otwierasz tyle czasu?
– Pewnie, głośniej, kurwa, Felia, głośniej, jeszcze nie cały Mińsk słyszał o moich planach na wieczór! – Nikolai szarpnął za klamkę i zamaszyście otworzył drzwi; Feliks odskoczył w ostatniej chwili. – Czego chcesz?
Polska, zamiast odpowiedzi, poruszył nozdrzami i, tak jak się spodziewał, dobiegła go znajoma woń przypalonego cukru. A więc stara, dobra przepalanka.
– Zaklepuję sobie jedną butelkę – powiedział wesoło; Białoruś przeklął pod nosem, ale cofnął się o krok, by wpuścić Feliksa do środka. – A tak wpadłem pogawędzić...
– O chujowości życia?
No tak, Biały nie miał zbyt wielu powód do radości; Polska westchnął i wbił dłonie w kieszenie.
– Nie, chciałem porozmawiać o tych... rzadkich jaśniejszych jego aspektach? – zaryzykował.
Spojrzenie Nikolaia jasno mówiło, że jego życie nie ma jaśniejszych aspektów, ale bez słowa skinął głową i obrócił się na pięcie. Pomaszerował w kierunku kuchni, a Feliks, zastanawiając się, czy to aby na pewno dobry pomysł, podreptał za nim.
Na kuchence gazowej stał mały emaliowany garnuszek, miejscami wyraźnie przypalony i pokiereszowany przez życie. Polska zajrzał do środka i jak się spodziewał, znalazł tam pociemniały, gorący karmel; Białoruś syknął pod nosem i zaczął gwałtownie mieszać zawartość garnuszka, by ta całkowicie nie przywarła do dna.
Na kredensie stała już przygotowana bateria butelek.
– No co? – prychnął Nikolai nagle. – Też będziesz mi robił litanię o piciu? Uprzejmie przypominam, że jesteśmy innym gatunkiem i alkohol jak i inne używki nie robią nam krzywdy takiej, jak ludziom. A szkoda – dodał po namyśle, jakby do siebie.
Oho, to był zawsze kruchy lód; Feliks stwierdził jednak w myślach, że nie czuje się na siłach gadać o tym z kuzynem. Nie dziś.
– A kto ci robił litanię? – zapytał zamiast tego.
– Letuwa tu ostatnio był, ale jak mu pokazałem europejskie statystyki, to się zamknął. Nie będzie koleś z podium pouczał mnie o szkodliwości picia.
– Licia się o ciebie martwi.
Białoruś wymamrotał coś o tym, że o siebie też może czasem powinien; potem mocno zakręcił gaz.
– Po cholerę przyszedłeś, Felia?
– Nudziłem się w domu – Polska rozsiadł się przy stole. – I stwierdziłem, że skoro tak sam siedzisz... to cię uratuję od siedzenia samemu – dodał już mniej pewnie, bo Nikolai piorunował go wzrokiem. – No ej, Kola! Nie rób takiej miny, czasem trzeba wyjść do ludzi.... Krajów.
– Tak naprawdę uciekasz przed Prusem i zastanawiasz się, który z nas będzie na tyle głupi, by dać ci azyl.
Polska westchnął ciężko.
– Nie uciekam – odparł nieco podniesionym głosem. – Po prostu... czekam aż się ustabilizuje na tyle, by móc z nim... eee... bezpiecznie przebywać. Wiesz, wylądował w świecie, który się zmienił o sto osiemdziesiąt stopni, ma tyle do przyswojenia... a nigdy nie był oazą spokoju, nie dziwię się, że reaguje agresją, gdy czuje się niepewnie... szkoda, że w moim kierunku też – mruknął pod nosem i podrapał się mocno po łydce. – O szlag, serio? To ma osiemset lat, jakim cudem to swędzi...
Nikolai założył ręce na piersi i patrzył nań wilkiem.
– I sądzisz, że wplątywanie jeszcze mnie w tę sytuację jest dobrym posunięciem? – zapytał sceptycznie. – Ja, ty, Taurys, Gilbert i Glappo, mieszanka wedlowska, strach zapałkę rzucić.
– Fakt, tego nie przemyślałem... – Polsce zrzedła mina. Odkaszlnął. – Dobra, ale spokojnie, Kolia, ja to ogarnę. Wykombinuję coś... Poza tym, Licia obiecał, że nie wypuści Glappo z chaty przez weekend, by mogli sobie... popracować.
– I myślicie, że powstrzyma Glappo, jeśli ten postanowi wyjść? – Białoruś uniósł brew. – Nie wiem, kto jest bardziej naiwny, ty czy on.
– A tu cię zaskoczę – Feliks wyprostował się na krześle. – Estonia bawił się ostatnio smart homem. Tak się bawił, że Licia ma teraz w domu automatykę żaluzji i inteligentny zamek do drzwi. Otwierany i zamykany smartfonem. Glappo nie wyjdzie.
– Taurys też, nie ma smartfona.
Polska osunął się po oparciu krzesła.
– Zgodziliśmy się na ofiary.
Białoruś pochylił się nad stołem i zmrużył oczy. Polska wyczuł niebezpieczeństwo:
– Nie no, spokojnie! Zakupy spożywcze mu będziemy dronem przez okno dostarczać. Poza tym, to tylko dwa dni. Glappo mu przecież nic nie zrobi, to na mnie i Prusaka jest cięty.
Nikolai milczał przez chwilę; zajął się dodawaniem karmelu do butelek z wodą i spirytusem, marszcząc brwi, gdy w myślach obliczał proporcje. Feliks nie przeszkadzał mu w tej ważnej czynności, zamiast tego zaczął ponuro przeglądać gazety leżące na kuchennym blacie.
Wszystkie numery były po białorusku i wszystkie były archiwalne, po wielokroć wymięte od czytania; Polska bardzo starał się ich nie uszkodzić.
Obracając stronę, szarpnął nieco zbyt mocno; na papierze pojawiło się trzymilimetrowe rozdarcie; wstrzymując oddech, Feliks odłożył gazety poza zasięg swoich rąk, czując głębokie wyrzuty sumienia.
– Okaaaay – zaczął wolno, modląc się, by Białoruś tego nie zauważył. – To skoro ustaliliśmy, że Glappo nie zobaczy cię w moim towarzystwie i nie zostaniesz wplątany w tę... eee... dyskusję... to może wyjdziesz z domu? Ze mną? Jeśli wyjdziemy teraz, to jeszcze zdążymy. Naprawiłem auto... znaczy, Ludwig mi naprawił, ale to inna historia... Mam bilety na stand-up w stolicy.
– Na co? – Nikolai zakręcił ostatnią butelkę i spojrzał na Polskę nieufnie.
– Koleś stoi na scenie i nabija się ze wszystkiego i wszystkich, często na ostro – wyjaśnił Feliks. – Zwykli ludzie, politycy...
– Z „moich" też? – Białoruś zmarszczył brwi, zastanawiając się nad czymś głęboko.
Wiedząc, kim są „moi", koniecznie w cudzysłowie, Polska pokiwał entuzjastycznie głową.
– Znajdzie się coś o „twoich" – powiedział, myśląc o polityku, z którym, niestety, dzielił pierwsze siedem liter nazwiska. – Przydałoby ci się spuścić trochę pary, Kolka. Co ty na to?
Białoruś milczał przez chwilę; potem jego oczy rozjaśniły się niebezpiecznie, a usta rozciągnęły w szczerym uśmiechu.
– Dawno nie byłem w Warszawie.
![](https://img.wattpad.com/cover/195749294-288-k147329.jpg)
CZYTASZ
[aph] Bóle fandomowe
FanfictionGarść hetaliowych drabbli i okruszków, just for your entertainment :) Komedia, oklepane motywy, absurd bez większego sensu, pisane z doskoku one-shoty. Zbiorek wszystkiego, co jest zbyt małe na własną opowieść i miejsce na ewentualne eksperymenty z...