A/N: Pół roku, nawet się nie będę tłumaczyć (no dobrze, będę - dostałam pracę w zawodzie, dobrze płatną, na czas nieokreślony, więc jest zajebiście, ale gorzej z wolnym czasem).
– Mój brat jest fanatykiem ziemniaków, pół mieszkania zajebane obierkami...
– Myślę, że przesadzasz – Litwa szturchnął jajecznicę drewnianą łopatką, nie patrząc na Gilberta, który dramatycznie rozłożył się na kuchennym stole.
– Parafrazuję, nie przesadzam! – oburzył się Prusy, na moment unosząc głowę. Ponieważ przez ostatnie kilka minut rozpaczliwie przeczesywał włosy palcami, te przypominały stos wyblakłego siana. – To wybitne dzieło polskiej kultury, jedno z lepszych z tego stulecia!
– Wybacz, nie jestem ostatnio na bieżąco – Litwa beznamiętnie zsunął pół zawartości patelni na talerz. Potem zerknął przez ramię i w przypływie litości wyciągnął z szafki drugi talerz.
Prusy lamentował dalej.
– Wiesz, ile ja schudłem przez te ostatnie pół roku?! Gdyby nie ty i Feliks, to bym umarł z głodu...
– A reszta twoich braci?
– Reszta już przywykła – Gilbert wzruszył ramionami. – Czego się spodziewałeś, że dołączą do mojego protestu? Gdzie tam, uległe kartoflane łby... – Porcelana lekko stuknęła o blat; Prusy spojrzał z niedowierzaniem na zawartość talerza. – Coś wsypał do tej jajecznicy? Grzyby?! Otruć mnie chcesz?!
Taurys wywrócił lekko oczyma.
– Są jadalne – wyjaśnił cierpliwie.
– Czekaj, już ci uwierzę – Prusy założył ręce na piersi. – Ja już cię znam. Zwabiłeś mnie tu...
– Sam przychodzisz...
– Dawałeś mi jeść...
– Sam brałeś...
– Zdobywałeś moje zaufanie...
– Twoje co?
– ...żeby mnie w końcu zabić i zakopać ciało na łące i posadzić na nim rutę czy inne lilie, tak, by nikt się nie domyślił! – dokończył Prusy, celując oskarżycielsko palcem w Litwę.
– Znowu czytałeś Mickiewicza z Feliksem? – Taurys usiadł naprzeciwko, bez pośpiechu zabierając się za swoje śniadanie. – Mówiłem, że to mu szkodzi.
Gilbert milczał przez chwilę, obserwując, jak Litwa je. Marszczył brwi i przesuwał wzrokiem od jednego do drugiego talerza.
– Kto je zbierał...?
– Ja.
Prusy westchnął i sięgnął po widelec.
– Zawsze istnieje szansa – wymamrotał, gdy wepchnął sobie do ust pierwszy kęs. – Że przez tyle lat uodporniłeś się na trucizny, które mnie zabiją od razu.
– Istnieje – zgodził się uprzejmie Litwa, z delikatnym cieniem uśmiechu w kąciku ust, obserwując, jak Gilbert zjada posiłek w zaskakująco szybkim tempie.
Śniadanie minęło w ciszy.
– Robisz całkiem przyzwoitą jajecznicę, Lit – oznajmił Prusy po chwili, odchylając się na krześle i rzucając spojrzenie kuchni; w jednym z jej końców znajdował się mały doniczkowy ogród, nadający pomieszczeniu przytulnego klimatu.
Gilbert wstał i z ciekawością zajrzał do kilku mniejszych doniczek, ale poza ziemią nie był w stanie nic dostrzec.
– Puste?
– Dopiero zasiane – wyjaśnił Litwa. – Gdy podrosną, przesadzę je do ogrodu – dodał z czułą nutą w głosie. Prusy wywrócił oczyma.
– Ale ty jesteś nudny... A ja cię podejrzewałem o trucicielstwo, hahaha... Czekaj – powiedział nagle. – Za każdym razem, jak Polen raczy mnie nawiedzić, to biadoli, że nie mam żadnej roślinki w mieszkaniu. Daj mi jakąś zajebistą.
– Nie ma sprawy – Litwa ostrożnie włożył puste talerze do zlewu. – Widzisz te dwie po lewej?
– Nie jestem ślepy, oczywiście, że widzę – żachnął się Prusy. – Co z nimi?
– Wybierz sobie jedną.
– Hmm... – Gilbert pochylił się nisko nad doniczkami. – Przecież tu też jeszcze nic nie wykiełkowało, jak mam wybrać, jak nie wiem, co tu jest? Jesteś poważny, Lit?
Taurys westchnął ciężko i wytarł dłonie w papierowy ręcznik. Długą chwilę milczał, obserwując, jak Prusy bezmyślnie skubie listki zamiokulkasa, czekając na odpowiedź.
– Wolisz lilie czy rutę?
CZYTASZ
[aph] Bóle fandomowe
FanfictionGarść hetaliowych drabbli i okruszków, just for your entertainment :) Komedia, oklepane motywy, absurd bez większego sensu, pisane z doskoku one-shoty. Zbiorek wszystkiego, co jest zbyt małe na własną opowieść i miejsce na ewentualne eksperymenty z...