A/N: Rozdział Paragrafu w drodze, a tymczasem macie taki letni fragmencik na dobranoc... :)
– Nadal nie rozumiem, czemu – Ludwig zamknął starannie tubkę z kremem, którą chwilę wcześniej wcisnął mu w dłonie Prusy.
Siedzący na kanapie obok niego Gilbert, w samej tylko bieliźnie, prezentował mu wściekle czerwone kark, ramiona i plecy, teraz pokryte warstwą kremu. W odpowiedzi na słowa brata obrócił głowę, a potem syknął z bólu.
– To nie był mój pomysł – burknął Prusy, sięgając do karku. Skrzywił się, widząc na swoich palcach fragmenty naskórka. – Ktokolwiek wymyślił kanon piękna, w którym o atrakcyjności decyduje to, jak bardzo skóra nosi ślady promieniowania gwiazdy oddalonej o sto czterdzieści dziewięć milionów kilometrów, powinien smażyć się w piekle, zamiast skazywać na to innych ludzi... Posmaruj jeszcze raz, przecież sam nie sięgnę.
– Poczekaj chwilę, niech się najpierw wchłonie jedna warstwa – Ludwig zmarszczył brwi. – Nie mogłeś się posmarować przed tym, jak poszliście na plażę?
– Posmarowałem się! – Prusy wypuścił powietrze przez zęby, wzruszył ramionami i znów się boleśnie skrzywił. – Ale Węgry najwidoczniej bardzo chciała się przekonać, jak bardzo przypala się albinos, gdy się go wrzuci do wody i nie pozwoli z niej wyjść. Wody, która zmyje wszystkie filtry i będzie odbijać promienie słoneczne, potęgując efekt. Mam nadzieję, że jest zadowolona – dodał z przekąsem i sięgnął po telefon.
Niemcy, obserwując jak brat wyciąga w górę ramię – nie bez kłopotów – i pstryka selfie im obu, ustawiając ostrość na poparzenia słoneczne – i podbijając kontrast fotografii, dla lepszego efektu – zerknął na opakowanie kremu.
– Do kogo to wysyłasz? – zapytał i, tknięty złym przeczuciem, zaczynając szukać ulotki. Z jakiegoś powodu krótki opis na opakowaniu, napisany w niezrozumiałym dla niego węgierskim, wydał mu się złowieszczy.
– Do Feliksa – odparł Gilbert. – Niech wie, do jakich tortur jest zdolna ta jego psiapsióła.
– Już cię przepraszała. Mówiła, że nie pomyślała.
Prusy posłał bratu urażone spojrzenie.
– Jej przeprosiny nie pomogły – burknął. – Jak bolało, tak boli.
– A troska Feliksa już pomoże...? – zapytał z powątpiewaniem Ludwig, nie odrywając wzroku od ulotki. Gdy już odnalazł opis po niemiecku, z każdym przeczytanym zdaniem jego oczy robiły się coraz większe.
– Bólu nie usunie, ale przynajmniej będzie koło mnie skakał, gdy będę leżeć przez tydzień i jęczeć, że nienawidzę słońca – Gilbert na próbę spróbował położyć się na boku. Gdy materiał kanapy dotknął poparzeń, zaklął pod nosem i ostrożnie ułożył się na brzuchu. – Dobra, chyba dam radę tak spać... Posmaruj jeszcze raz, brat. To gówno w ogóle nie pomaga.
– Gilbert... – Ludwig wziął głęboki wdech. – Ten krem dała ci Erzsébet, tak? Osobiście?
– Nie, sam sobie wygrzebałem z jej apteczki... – Gilbert przymknął oczy.
– Znasz węgierski? W sensie, medyczną nomenklaturę?
– Bez przesady, Luddy, nie muszę być magistrem farmacji, by w pudełku znaleźć krem ze słoneczkiem na opakowaniu... – mruknął Prusy. – Smaruj... – Gdy nie usłyszał ani odpowiedzi ani żadnego dźwięku świadczącego o tym, że Ludwig otworzył krem ponownie, zaniepokojony obrócił lekko głowę i uniósł się na łokciach. – Bruder...?
Niemcy wziął głęboki oddech.
– To nie jest krem na oparzenia – powiedział cicho, składając ulotkę.
Prusy zamarł.
– A co?
– Samoopalacz.
CZYTASZ
[aph] Bóle fandomowe
FanfictionGarść hetaliowych drabbli i okruszków, just for your entertainment :) Komedia, oklepane motywy, absurd bez większego sensu, pisane z doskoku one-shoty. Zbiorek wszystkiego, co jest zbyt małe na własną opowieść i miejsce na ewentualne eksperymenty z...