Rozdział 31: Słoneczko

849 83 12
                                    

A/N: Rozdział Paragrafu w drodze, a tymczasem macie taki letni  fragmencik na dobranoc... :) 

– Nadal nie rozumiem, czemu – Ludwig zamknął starannie tubkę z kremem, którą chwilę wcześniej wcisnął mu w dłonie Prusy.

Siedzący na kanapie obok niego Gilbert, w samej tylko bieliźnie, prezentował mu wściekle czerwone kark, ramiona i plecy, teraz pokryte warstwą kremu. W odpowiedzi na słowa brata obrócił głowę, a potem syknął z bólu.

– To nie był mój pomysł – burknął Prusy, sięgając do karku. Skrzywił się, widząc na swoich palcach fragmenty naskórka. – Ktokolwiek wymyślił kanon piękna, w którym o atrakcyjności decyduje to, jak bardzo skóra nosi ślady promieniowania gwiazdy oddalonej o sto czterdzieści dziewięć milionów kilometrów, powinien smażyć się w piekle, zamiast skazywać na to innych ludzi... Posmaruj jeszcze raz, przecież sam nie sięgnę.

– Poczekaj chwilę, niech się najpierw wchłonie jedna warstwa – Ludwig zmarszczył brwi. – Nie mogłeś się posmarować przed tym, jak poszliście na plażę?

– Posmarowałem się! – Prusy wypuścił powietrze przez zęby, wzruszył ramionami i znów się boleśnie skrzywił. – Ale Węgry najwidoczniej bardzo chciała się przekonać, jak bardzo przypala się albinos, gdy się go wrzuci do wody i nie pozwoli z niej wyjść. Wody, która zmyje wszystkie filtry i będzie odbijać promienie słoneczne, potęgując efekt. Mam nadzieję, że jest zadowolona – dodał z przekąsem i sięgnął po telefon.

Niemcy, obserwując jak brat wyciąga w górę ramię – nie bez kłopotów – i pstryka selfie im obu, ustawiając ostrość na poparzenia słoneczne – i podbijając kontrast fotografii, dla lepszego efektu – zerknął na opakowanie kremu.

– Do kogo to wysyłasz? – zapytał i, tknięty złym przeczuciem, zaczynając szukać ulotki. Z jakiegoś powodu krótki opis na opakowaniu, napisany w niezrozumiałym dla niego węgierskim, wydał mu się złowieszczy.

– Do Feliksa – odparł Gilbert. – Niech wie, do jakich tortur jest zdolna ta jego psiapsióła.

– Już cię przepraszała. Mówiła, że nie pomyślała.

Prusy posłał bratu urażone spojrzenie.

– Jej przeprosiny nie pomogły – burknął. – Jak bolało, tak boli.

– A troska Feliksa już pomoże...? – zapytał z powątpiewaniem Ludwig, nie odrywając wzroku od ulotki. Gdy już odnalazł opis po niemiecku, z każdym przeczytanym zdaniem jego oczy robiły się coraz większe.

– Bólu nie usunie, ale przynajmniej będzie koło mnie skakał, gdy będę leżeć przez tydzień i jęczeć, że nienawidzę słońca – Gilbert na próbę spróbował położyć się na boku. Gdy materiał kanapy dotknął poparzeń, zaklął pod nosem i ostrożnie ułożył się na brzuchu. – Dobra, chyba dam radę tak spać... Posmaruj jeszcze raz, brat. To gówno w ogóle nie pomaga.

– Gilbert... – Ludwig wziął głęboki wdech. – Ten krem dała ci Erzsébet, tak? Osobiście?

– Nie, sam sobie wygrzebałem z jej apteczki... – Gilbert przymknął oczy.

– Znasz węgierski? W sensie, medyczną nomenklaturę?

– Bez przesady, Luddy, nie muszę być magistrem farmacji, by w pudełku znaleźć krem ze słoneczkiem na opakowaniu... – mruknął Prusy. – Smaruj... – Gdy nie usłyszał ani odpowiedzi ani żadnego dźwięku świadczącego o tym, że Ludwig otworzył krem ponownie, zaniepokojony obrócił lekko głowę i uniósł się na łokciach. – Bruder...?

Niemcy wziął głęboki oddech.

– To nie jest krem na oparzenia – powiedział cicho, składając ulotkę.

Prusy zamarł.

– A co?

– Samoopalacz.

[aph] Bóle fandomoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz