– Wejdź! Albo nie... eee... nie wchodź, bo się wysypią.
Prusy zamrugał i raz jeszcze spojrzał na drzwi mieszkania Feliksa, zza których dobiegał nieco spanikowany głos. I nieustanny szelest foliowych opakowań.
– Coś ty znowu zrobił? – zapytał Gilbert, zakładając ręce na piersi.
– Zakupy – Głos Polski był nieco zduszony. – Widzisz, musiałem... aaa, fuck! – Szelest wzmógł się dwukrotnie; wyostrzone zmysły Prus wyłapały w nim jęk bólu, uderzenie o ziemię i suchy trzask. – ...rwa, nadepnąłem... Połamałem je wszystkie... O nieeee...
– Otwórz – rzucił, mając już prawie pewność, co Polska, mówiąc literacko, odjebał.
– Dobra, czej... Muszę... Okay, teraz nie wypadną... Chyba.
Drzwi uchyliły się o kilka centymetrów; oczom Gilberta ukazała się sylwetka Polski, heroicznie przytrzymująca własnym ciałem stertę foliowych paczek. Każdemu jego ruchowi towarzyszył ogłuszający szelest.
– Moje nemezis jest fanatykiem paluszków – Prusy spoglądał nań bez zaskoczenia. – Całe mieszkanie zajebane...
– O weź, przestań, ludziom moim pomagam – Polska złapał zębami paczkę, która spadła mu zza głowy. Wyczyniając nieludzką gimnastykę, przerzucił ją za siebie bez użycia rąk. Prusy zastanowił się przelotnie, czy zdąży pobiec do sklepu po popcorn, nim Feliks zginie śmiercią męczeńską pod lawiną paluszkową. – Wykupiłem pół miasta. Kupiłbym więcej, ale mi hajsu zabrakło... Pożyczysz?
– Zapomnij.
– Czyli też jesteś spłukany – odgadł Feliks. Prusy posłał mu zirytowane spojrzenie, co tylko potwierdziło feliksowe przypuszczenia, że Ludwig znowu odciął bratu dofinansowanie. – Spokojnie, sam tego nie zeżrę. Podzielę się z tobą fifty-fifty.
– Nie tknę tego – Dla zasady Gilbert spojrzał z odrazą na paluszki, chociaż takową odrazę żywił jedynie do pierogów. Notabene, tkwiąc uparcie w błędzie geograficznym, ale to nieistotne w tym kontekście. – Kupiłeś, to sam to zjesz. I posprzątasz ten cholerny plastik.
– Rozdam też naszym na konferencji – Polska puścił mimo uszu protesty Prus. – O, rozdzielę sprawiedliwie dla każdego w przerwie! Po trzynaście ton na łebka i będzie... Eee... czemu tak na mnie patrzysz?
Prusy spoglądał bowiem na Polskę z mieszaniną rezygnacji, poirytowania i niewypowiedzianej groźby.
– Polen – zaczął cicho, sztyletując Feliksa wzrokiem. – Jak jeszcze raz zobaczę pod domem tira...
– To tylko paluszki! Pyszne, chrupiące, wypiekane! Weźmiesz beilschmidtową watahę, przekąsicie do meczu i piwka raz, drugi i ani się nie obejrzysz, a ich nie będzie... Reszta Europy też szybko to opędzluje, a wtedy...
– Polen – Prusy stwierdził nagle, że to dobry dzień na morderstwo. Musi tylko przedzwonić do Ludwiga, by ogarnął mu alibi. – My jeszcze wszystkich twoich jabłek nie zjedliśmy.
Entuzjazm Polski nieco opadł.
– Cóż – mruknął. – Może faktycznie wtedy przesadziłem. Czterdzieści ton na łebka to jednak było troszeńkę za dużo.
CZYTASZ
[aph] Bóle fandomowe
ФанфикGarść hetaliowych drabbli i okruszków, just for your entertainment :) Komedia, oklepane motywy, absurd bez większego sensu, pisane z doskoku one-shoty. Zbiorek wszystkiego, co jest zbyt małe na własną opowieść i miejsce na ewentualne eksperymenty z...