Rozdział 120: Mechanicy

170 30 16
                                    

A/N: Ogłoszenie drobne: Polowanie na łabędzia doczekało się Mapy 2.0, czyli zamiast męczyć się z mapką na Mapach Google'a, napisałam małą apkę webową, na której można podejrzeć, jak wygląda tamten kraj i gdzie mieszkają bohaterowie (spoilery do najnowszych rozdziałów, oczywiście). Cieszę się, że wyszła tak, jak chciałam, więc będę ją wrzucać, gdzie tylko się da :D

https://kaishouri.github.io/


Ludwig uniósł oczy znad laptopa i przez chwilę przyglądał się Gilbertowi, marszcząc z troską brwi:

– Co cię dzisiaj boli? – zapytał w końcu.

Prusy natychmiast zaprzestał teatralnego marszu przez mieszkanie w pochyleniu czterdziestu pięciu stopni w przód i z dłonią kurczowo przyciśniętą do krzyża.

– Nic mnie nie boli – odparł gładko, prostując się i przywołując na swoją twarz całkowicie nierozumiejący wyraz. – Co by miało mnie boleć, brat?

Słysząc czystą ironię w głosie Gilberta, na domiar złego podszytą irytacją, Niemcy natychmiast pożałował swojego pytania, ale skoro już zaczął tę rozmowę, nie zamierzał się z niej wycofać:

– Na przykład Królewiec, Tylża albo Wystruć – Zaczął wyliczać na palcach, a oczy Gilberta natychmiast się zwęziły. – Olsztyn, Kłajpeda...

– Memel – poprawił go dobitnie i przez zęby Prusy.

Niemcy kontynuował:

– Malbork, Kwidzyn, Elbląg... – Ludwig spojrzał na dwa pozostałe mu palce, zastanawiał się przez moment, a potem wzruszył ramionami. – Wiem, że często masz bóle fantomowe, nie musisz udawać, że tak nie jest. Nie przede mną.

– Bóle fantomowe, nie mam pojęcia, o czym mówisz – Prusy powiódł spojrzeniem po suficie. – Kończyny wszystkie mam, niczego mi nie urwało. Chociaż w dziewięćset piętnastym było blisko – dodał jakby do siebie, przyglądając się ukradkiem dłonią. – Banda idiotów, mówiłem, że ja ich nauczę, jak się rzuca granatami, ale oczywiście, generał musiał...

– Polen mi kiedyś tłumaczył, że ludzi bolą utracone kończyny, a nas... utracone terytoria – Niemcy westchnął. Może nie był odpowiednią osobą do rozmowy o takich wrażliwych tematach, ale kto w ich domu był? Jakby nie patrzeć, rodzinie Beilschmidtów było bliżej do dysfunkcyjnej niż modelowej. – Jeśli chcesz o tym pogadać...

– Polna boli Madagaskar, bo ma nieprzepracowaną kwestię byłego niedoszłego kolonializmu i chroniczne niedobory witaminy D – odparował Prusy, ucinając bratu w pół słowa. – Ja mam się doskonale i w przeciwieństwie do niego nie żyję przeszłością. Co mnie te tereny teraz obchodzą?

– Dostałeś ostatnio kurwicy, gdy przebudowali ulicę w Kłajpedzie nie tak, jak chciałeś – przypomniał Ludwig. – I nadal ubolewasz, że sprzedałeś ten domek letniskowy na Mazurach...

Gilbert posłał mu spojrzenie godne bazyliszka z Krzywego Koła (Polen miał w tym doktorat, ale Prusy, przynajmniej we własnym mniemaniu, mistrza już dawno w tej materii przewyższył), więc Niemcy postanowił się przymknąć.

Może po prostu naślę na niego Saksonię, pomyślał. Albo Brandenburgię. Albo obu, niech sobie pogadają, ja na to nie mam dzisiaj siły.

– Chodź do garażu – powiedział pojednawczo. – Mamy auto Laurinaitisa do naprawy.

Cóż, tym udało się Gilberta zaskoczyć; Prusy zamrugał, a potem uśmiechnął się od ucha do ucha. Ludwig też nie mógł powstrzymać uśmiechu; stare, dobre grzebanie w silnikach, ubrudzenie się smarem... jak za starych, dobrych czasów.

– Chcę wiedzieć, jaka stoi za tym historia? – Gilbert tymczasem zacierał ręce, a jego oczy błyszczały; cokolwiek powodowało jego zły nastrój, uleciało w siną dal.

– Polen – odparł krótko Ludwig.

– Polen stoi za połową katastrof życiowych Litwy, daj mi jakieś szczegóły – rzucił niecierpliwie Gilbert. – Co zepsuł i dlaczego to my mamy to naprawiać?

– Maska do wyklepania, przednia szyba do wymiany, reflektory też, urwane lusterko... – Ludwig znów użył palców. – Ponieważ, cytuję: „byłem bardzo miły i bardzo ładnie prosiłem Licię, by pozwolił mi się przejechać nowym samochodem służby dyplomatycznej... i wolałem uszkodzić drzewo niż łosia".

Prusy patrzył na brata przez kilka sekund. Potem parsknął śmiechem.

– Litwa o tym nie wie – bardziej stwierdził niż zapytał.

Niemcy pokiwał głową.

– Do jutra ma być igła.

Prusy wyglądał, jakby właśnie wygrał w Lotka. Albo wrócił na mapę.

– I co Polen nam da za to, byśmy byli jego prywatnymi mechanikami? – zapytał, zacierając ręce. – Jedną trzecią królestwa? – Zarechotał z własnego żartu.

– Połowę unijnego budżetu na jakieś ławki i kilka przysług – odpowiedział spokojnie Niemcy. Widok uradowanego brata był dlań czystą ulgą. – To co, idziesz?

– Tylko wezmę coś do picia – Gilbert już był w drodze do piwnicy, gdzie, a jakże, chłodził się zapas piwa. Z tej radości odmłodniał o jakieś dwa stulecia. – Ale będę się z niego naśmiewał, hehehe... Mam!

Ludwig, uspokojony o nastrój brata, ruszył w kierunku garażu. Zimne piwo, narzędzia, czysta, fizyczna praca... Cóż z tego, że Gilbert będzie się nabijał z Feliksa? To żadna nowość...

Prusy był już na miejscu; otwierał zębami butelki pilsnera i niemalże tańczył wokół smętnie wyglądającego auta na rejestracjach litewskiego korpusu dyplomatycznego; przednią szybę ozdabiała ogromna pajęczyna pęknięć, po prawym reflektorze zaginął ślad, a w błotniku wciąż tkwiły resztki mchu i kory.

– Braciszku – dopiero gdy Gilbert podał mu butelkę, Ludwig dostrzegł w jego oczach złośliwy błysk i nagle zrozumiał, że popełnił błąd. Katastrofalny błąd. – Podaj mi ten klakson, który zamówiłem w zeszłym roku na Aliexpress. Jest na półce za tobą. Doczekał się.

– Nie zrobimy tego – zaprotestował Ludwig słabo; zrobiło mu się gorąco, gdy tylko zrozumiał, co jego brat ma na myśli. – Nie zamontujemy Litwie klaksonu z dźwiękami R2D2. Ten dom, który zburzyli podczas przebudowy ulicy... Mieszkałeś tam tylko przez pół roku! I ta kamienica była już ruiną, widziałem zdjęcia.

– To było wspaniałe mieszkanie i wspaniała kamienica – Prusy wyciągnął przed siebie rękę. – No dalej, pomóż braciszkowi. Będzie miał mindfucka za każdym razem, gdy naciśnie klakson. Uważam, że to uczciwa zemsta za rujnowanie mojego miasta.

– Nie zrobimy tego – Niemcy odłożył piwo na bok. – Jeśli nie chcesz być poważny i odpuścić ten temat, sam to zrobię – dodał, wskazując podbródkiem na auto. – Wyrobię się do jutra.

– Dalej nie potrafisz wymienić poduszki powietrznej, nie? – zapytał Gilbert jakby od niechcenia. – Fajne te przysługi, które Polen ci obiecał? I o której masz mu ten samochód odstawić?

Ludwig dokonał w głowie niezbędnych obliczeń; potem westchnął pokonany i sięgnął za siebie, na półkę pełną narzędzi i najróżniejszych części.

– W razie czego, wszystkiego się wyprę.

[aph] Bóle fandomoweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz