31 stycznia 1972*
Jacqueline codziennie dostawała The Irish News, żeby wiedzieć co działo się w domu. Czasami podczas śniadań ciężko było jej ukryć, jak bardzo denerwowały i przerażały ją czytane wiadomości. Kiedy w poniedziałek ostatniego dnia stycznia tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego drugiego roku otworzyła gazetę, chyba nie była w stanie ukryć wstrząsu i gonitwy myśli, która rozpętała się w jej głowie.
Mama w ostatnim liście wspominała, że może wybrać się do Derry. Nie powiedziała po co i kiedy, ale Jacqueline domyśliła się, że chodziło właśnie o ten protest. Gazeta pisała o kilkunastu ofiarach wśród irlandzkich katolików, bez podania szczegółów o płci i wieku. Jacqueline poczuła jak żołądek podjeżdża jej do gardła i przycisnęła rękę do ust żeby nie zwymiotować.
-Jacqueline? Dobrze się czujesz? - zapytał siedzący niedaleko Remus, który najwyraźniej zauważył, że działo się z nią coś dziwnego, albo po prostu zobaczył nagłówek w gazecie i połączył kropki.
Jacqueline nie odpowiedziała.
- Mogłabym pożyczyć twoją sowę? Te szkolne są koszmarnie wolne - zapytała powoli.
- Moja poleciała z listem, przykro mi - powiedział. Remus miał w sobie coś takiego, że kiedy mówił że jest mu przykro, człowiek naprawdę wierzył, że jest mu przykro, a nie gada tak tylko dlatego, że tak wypada.
- Jasne, trudno, wyślę szkolną - powiedziała.
- Może James...? Jim, twoja sowa jest wolna? - zapytał. James, który jak zwykle nawijał o jakiś głupotach do Syriusza, popatrzył na niego trochę zdziwiony.
- Tak, jest w sowiarni...
- Mogłabym ją pożyczyć? - przerwała mu Jacqueline. James spojrzał na nią zaskoczony, bo raczej nie utrzymywali bliskich stosunków poza jego okazjonalnymi pytaniami co było zadane z tego czy innego przedmiotu.
- Eee... jasne, chcesz iść do sowiarni po zielarstwie?
- Możemy iść teraz?- Właściwie to nie było pytanie ani prośba, tylko próba wymuszenia na nim żeby poszedł z nią.
- Nie wierze, że taka kujonka chce się spóźnić na lekcje - wtrącił siedzący obok Syriusz z kpiącym uśmiechem. Jacqueline posłała mu pogardliwe spojrzenie, ale nawet nie siliła się na odpowiedź.
- Możemy iść? - Zabrała swoją gazetę, wstała i stanęła za plecami Jamesa, właściwe nie dając mu wyboru.
- Okey...
- Jak ty się spóźniasz na zielarstwo to ja też - wciął się znowu Syriusz i też zaczął się podnosić.
-Syriusz, siedź na tyłku - uspokoił go Remus.
- Ale..
- Daj spokój, mówię poważnie.
Więcej Jacqueline już nie słyszała. Wychodziła z Wielkiej Sali najszybciej jak się dało bez puszczania się biegiem, a James chcąc nie chcąc podążył za nią. Nie odzywał się całą drogę do sowiarni. Jacqueline nie była pewna czy to dlatego, że nie wie co powiedzieć, czy dostał zadyszki od przemierzania korytarzy w szalonym tempie. Dopiero kiedy dotarli pod drzwi sowiarni, James zapytał niepewnie:
- Jacqueline, czy coś się stało z twoimi rodzicami? - Jacqueline spojrzała na niego z ukosa. Po tym jak pierwszy raz wspomniała, że jest czarownicą półkrwi, nigdy więcej w żadnej rozmowie nie mówiła o rodzicach tylko mamie, ale James najwyraźniej nie zwrócił na to szczególnej uwagi.
CZYTASZ
Irish (bad) Luck [Syriusz Black x OC]
FanfictionKrwawe Kłopoty w Irlandii Północnej i Pierwsza Wojna czarodziejów zaczynają się z początkiem lat siedemdziesiątych. Być może obie te wojny mają ze sobą więcej wspólnego, niż ktokolwiek się spodziewa? Oba konflikty poznaje Jacqueline O'Hara, która p...