2.Biblioteka

736 77 136
                                    


W piątek przed siedemnastą Jacqueline spotkała się z Jamesem i Syriuszem pod biblioteką. Poszła wcześniej na obiad, bo nie miała pojęcia, ile tu posiedzą. To był jej pierwszy szlaban, czego nie mogła powiedzieć o Jamesie i Syriuszu, którzy non stop coś broili. W sumie Jacqueline trochę im tego zazdrościła. Nie chciała tego przyznać, ale brak bliskich przyjaciół powodował, że trochę się nudziła samą nauką.

Czasem rugała się w myślach, że powinna być szczęśliwa i zadowolona chociażby tylko dlatego, że jest w bezpiecznym miejscu, gdzie może się w spokoju uczyć, a nie rozmyślać o jakiś potencjalnych ekscytujących przygodach.

– Jak tam, zdenerwowana? – zagadnął ją Syriusz z lekko kpiącym uśmiechem, kiedy przyszła pod bibliotekę.

– Siedzenie w czytelni nie brzmi jak szczególnie stresujące zajęcie – odpowiedziała.

– Myśleliśmy, że będziesz rozpaczać z powodu szlabanu. To chyba twój pierwszy nie?

– Tak, ale gdybym nawet miała ochotę sobie porozpaczać, wybrałabym jakiś prawdziwy powód, a nie szlaban – powiedziała, kiedy wchodzili do środka.

Bibliotekarz pan Baretts miał jakieś milion lat i Jacqueline za każdym razem, kiedy o coś go prosiła, miała koszmarne wyrzuty sumienia, że zmusza go do wprawiania spracowanych stawów w ruch. Czarodziej usadził ich w kantorku przy swoim gabinecie, dał każdemu z nich pudełko ze starymi bibliotecznymi kartami i nowe puste blankiety i kazał przepisywać, a sam ułożył się w bujanym fotelu przy swoim biurku, korzystając z faktu, że mało kto był tak dużym masochistą, żeby odwiedzać bibliotekę w piątkowe popołudnie.

Jaqueline usiadła na skraju ławki, domyślając się, że chłopaki większość szlabanu przegadają miedzy sobą. Kiedy wszyscy zabrali się do pisania i nabrali rytmu w wypełnianiu kart, James najwyraźniej odczuł potrzebę powrotu do dyskusji, którą zaczęli wcześniej.

– Wiesz, że rodzice są informowani o poważniejszych szlabanach? Nie martwisz się, co powie twoja mama?- zapytał, na co Jacqueline parskała ironicznym śmiechem.

– Moja mama nie przejmuje się takimi pierdołami- powiedziała bez namysłu i poczuła, jak obaj się jej przyglądają co najmniej zdziwieni.

– Ok, to źle zabrzmiało. Chodziło mi o to, że moja mama na pierwszym miejscu stawia naukę i dopóki mam dobre oceny mogę robić, co mi się podoba, nawet dostawać szlabany.

– Fajnie – mruknął Syriusz.

– Założę się, że tak naprawdę nigdy nie wymieniają tych kart i te, które przepisujemy, pójdą do kosza, a w książkach dalej zostaną te tysiącletnie – zaczęła mamrotać pod nosem Jacqueline jakiś czas później. – Z mojego pisma i tak nikt by się nie odczytał.

– Merlinie faktycznie. – James zerknął jej przez ramię. – Bazgrzesz jak kura pazurem.

– To nie moja wina – mruknęła.

– W sensie? Jesteś opętana? – parsknął śmiechem Syriusz, on sam miał wyjątkowo ładny charakter pisma, trzeba mu to było przyznać. Na pewno ktoś go uczył kaligrafować.

– Wyobraź sobie, że jest prostsze wytłumaczenie. Po prostu z natury jestem leworęczna i tak się nauczyłam pisać, ale w mojej szkole nie pozwalano pisać lewą ręką, więc musiałam się nauczyć pisać prawą, tylko to już wyszło beznadziejnie.

– Jak to nie pozwalano? – zapytał James.

– Normalnie, za wzięcie długopisu do lewej ręki dostało się linijką. Znaczy, ja dostawałam, bo nikt inny w mojej klasie nie próbował – zaśmiała się i pokazała mu cienkie białe blizny na wierzchu lewej dłoni.

– Auuu - syknął James.

– Teraz mogłabym niby wrócić do pisania lewą, ale na pewno nie piórem, bo to jakiś koszmar.

– A którą ręką używasz różdżki? – zapytał Syriusz wyraźnie zaintrygowany tym niecodziennym fenomenem.

– Obiema, chyba częściej jednak prawą – przyznała.

– Niemożliwe.

– Jak nie? Chcesz powiedzieć, że jak teraz podejdę do ciebie i utnę ci prawą dłoń, to przestaniesz być czarodziejem?

– Mam nadzieję nie mieć okazji się o tym przekonać. - zaśmiał się Syriusz.

– Coś w tym jest, przecież czarodzieje tacy jak Dumbledore potrafią czarować bez różdżek. Poza tym nie wszędzie na świecie czarodzieje w ogóle używają różdżek – przyznał James. – Fajnie.

– Niby tak tylko przez to często miesza mi się prawa strona z lewą, kiedyś się tak zamotam, że sama sobie wybije oko różdżką albo coś takiego.

Obaj parsknęli śmiechem, ale odruchowo uciszyli się po chrapnięciu które dobiegło z gabinetu bibliotekarza i po jakimś czasie zaczęli przyciszonymi głosami omawiać dowcip na Filtchu, który zaczęli planować wcześniej na zaklęciach. Najwyraźniej miał polegać na przelewitowaniu łajnobomby do jego gabinetu przez okno i wysadzeniu jej, kiedy woźny wejdzie do środka.

– Po co tak kombinujecie? Strasznie dużo rzeczy może wam w tym nie wyjść – spytała.

– Robimy to dla żartu O'Hara, znasz takie słowo? – wyszczerzył się do niej Syriusz.

– Coś kiedyś słyszałam. Nie pytam, czemu to robicie, tylko czemu w taki sposób. Wystarczy tą łajnobombę wsadzić do papierowej torebki, zostawić pod jego gabinetem i podpalić.

Obaj spojrzeli na nią, jakby nagle zaczęła mówić o chińsku.

– Co proszę? - zapytał James.

– Filtch jest charłakiem, więc nie ugasi jej zaklęciem, tylko odruchowo spróbuje zadeptać płomień, a wtedy wszystko wystrzeli prosto na niego. W Belfaście po szkole czasem robiliśmy tak pod koszarami z psią kupą, ale to tylko brudziło buty więc łajnobomba będzie znacznie efektywniejsza – wyjaśniła swój tok rozumowania.

Chłopcy spojrzeli na siebie nawzajem, na nią, znowu na siebie po czym wybuchnęli szaleńczym śmiechem.

– Jakiś problem chłopcy? – dobiegło z gabinetu, ale najwyraźniej bibliotekarz nie miał zamiaru fatygować się, sprawdzić jaki jest powód tej wesołości.

–Nie, nie, przepraszamy – odkrzyknął duszący się ze śmiechu James.

– Nie rozumiem. o co wam chodzi – powiedziała lekko skonsternowana Jacqueline.

– O'Hara, ile ty masz warstw? - spytał praktycznie płaczący ze śmiechu Syriusz.

– Ile mam czego? - zdziwiła się.

– Na pierwszy rzut oka jesteś porcelanową lalką, na drugi również przemądrzałą kujonką...

– Nie jest kujonką... - wtrąciła.

– A na trzeci dzikuską zajmującą się rozłupywaniem ludziom czaszek kamieniami i konstruującą bomby z psiego gówna.

– Po pierwsze nie jestem kujonką, owszem lubię się uczyć, ale nie mam jakiejś obsesji, zresztą większość nauczycieli zaniża poziom, żeby wszystkie głąby nadążyły. Po drugie nikomu nie rozłupałam żadnej czaszki, ledwie go drasnęłam – sama zaczęła się śmiać.

– A jeśli chodzi o bomby z psiego gówna... to zwykle odpowiadałam za podpalanie torebki albo pukanie do drzwi, a nie samą konstrukcję – zrobiła do niego minę.

–Taaak, to zmienia postać rzeczy.

– Kurde nie jesteś jak większość dziewczyn – powiedział James.

– Mam nadzieję, większość dziewczyn to zalęknione idiotki.

– Aleś ty miła – mruknął z przekąsem Syriusz, ale cały czas się śmiał, co zaowocowało olbrzymim kleksem na prawie skończonej karcie.


– To nie ja, moja mama tak mówi – odpowiedziała Jacqueline, jakby to miało coś zmienić. – Poza tym o tobie też można by powiedzieć różne rzeczy na pierwszy rzut oka - rzuciła.

– Na przykład?

– No o twojej rodzinie mówią...

– Nie jestem swoją rodziną – przerwał jej i jak nożem uciął przestał się uśmiechać.

– Wiem, właśnie dokładnie o tym mówię, jak widać, nie tylko ja mam warstwy.

– Hmmm...- mruknął James.

– Ty i na pierwszy i każdy kolejny rzut oka jesteś rozpuszczonym jak dziadowski bicz gadułą – roześmiała się, a obaj chłopcy jej zawtórowali.

– No cóż, nie będę się kłócił – powiedział James, cały czas się śmiejąc.

– Można umrzeć z nudów – stwierdził jakiś czas później Syriusz. – Jak myślicie, ile będziemy musieli tu siedzieć?

– Pewnie dopóki Baretts nie powie, że możemy wyjść, minęło dopiero półtorej godziny – mruknął James.

– Hmm... – zastanowiła się Jacqueline i podeszła do wejścia do kantorka bibliotekarza.

– Przepraszam...proszę pana... – zaczęła udając nieśmiały ton.

Baretts chrapnął i poderwał głowę.

– Tak, dziecko?

– Przepraszam, ale chyba pana zegar stanął, jest już prawie 11... - pokazała mu z daleka rękę z zegarkiem, który dostała od Colma na pierwszą komunię. –... i chyba powinniśmy wracać do pokoju wspólnego...

– Coś podobnego, jak ten czas leci, oczywiście, oczywiście, zmykajcie.

– Dziękuję, dobranoc, proszę pana.

– Dobranoc – wydukali James i Syriusz, krztusząc się ze śmiechu i wyszli za nią z czytelni.

– Niezła z ciebie ściemniara – powiedział James, kiedy oddalili się na bezpieczną odległość.

– Jak ci się nie podoba, to możesz tam wrócić – odpowiedziała Jacqueline ze śmiechem. Dawno nie śmiała się tak dużo i szczerze skupiona na nieustannych kłótniach, które toczyły się dookoła niej, a potem na przystosowaniu się do szkoły i świata, o którym mało co wiedziała.

– A czy ja narzekam? Zastanawiam się raczej, co zrobimy z odzyskaną wolnością – powiedział powoli.

– Myślałam, że ustaliliśmy, że obdarujemy Filcha małym prezentem? – uśmiechnęła się słodko Jacqueline.

– Chcesz iść z nami? – zdziwili się obaj.

– Nie, podsunęłam wam ekstra pomysł, ale pozwolę żeby ominęła mnie cała zabawa – powiedziała z przekąsem.

– No dobra to idziemy – powiedział dziarsko James.

Pół godziny później po niezbędnych przygotowaniach cała trójka podkradła się pod gabinet Fitcha. James trzymał odpowiednio spreparowaną łajnobombę.

– Syriusz podpala, ja pukam i zwiewamy za róg, wszystko jasne? – upewniła się Jacqueline.

Chłopcy skinęli głowami, James położył papierową torebkę przed drzwiami gabinetu woźnego.

– Trzy, cztery....

Incendio – Syriusz dotknął różdżką końca papierowej torebki, a w tym samym czasie Jackie krótko zapukała do drzwi i cała trójka rzuciła się biegiem na koniec korytarza, gdzie ukryli się za rogiem.

Kiedy usłyszeli pełne złości „Co jest..." wychylili się zza rogu, żeby zobaczyć jak Filch zgodnie z przewidywaniem Jacqueline, instynktownie unosi stopę, żeby zdusić mały płomień. W momencie, kiedy jego stopa uderzyła w ukrytą w środku łajnobombę, zawartość torebki eksplodowała obryzgując Filcha od stóp do głów. Wyglądało na to, że znaczna część dostała się również do jego gabinetu.

Woźny chyba najpierw przydusił się gniewem i ohydną zawartością niespodzianki, którą mu zgotowano, dopiero po kilku sekundach zaczął krzyczeć ze złości, przecierając oczy.

– Przeklęte bachory...niech no tylko się dowiem, kto to zrobił...ze skóry obedrę....szczeniaki...

James, Syriusz i Jacqueline wprost dusili się ze śmiechu, pewnie dlatego żadne z nich nie usłyszało kroków zbliżającej się profesor McGonagall, dopóki nie było za późno.

– Dobrze się bawicie? – Cała trójka obróciła się ze strachem i popatrzyła po sobie.

– Właśnie wracam z biblioteki. Chciałam sprawdzić, jak idzie wasz szlaban...

– Pan Baretts sam kazał nam wyjść – wtrąciła Jacqueline.

– Owszem, nawet słyszałam co nieco o tym, jak do tego doszło, więc proszę nie zgrywać niewiniątka, panno O'Hara. – Rzuciła jej surowe spojrzenie, a chłopcy z trudem stłumili śmiech.– Również pan Baretts kazał wam robić durne żarty panu Filchowi? – zapytała profesor McGonagall, choć było oczywiste, że nie oczekuje odpowiedzi.

– We wtorek dokończycie dzisiejszy szlaban a za tydzień w piątek kolejny za dzisiejszy wybryk i żadnego migania się. Marsz do pokoju wspólnego w tej chwili.

– Tak, pani profesor – wymamrotali i czym prędzej odeszli.

Wszyscy buchnęli śmiechem jak tylko kroki profesor McGonagall ucichły.

– Ale było super! – Jacqueline aż podskoczyła w miejscu. – Zróbmy coś jeszcze, nie pamiętam, kiedy się tak dobrze bawiłam!

– O'Hara przystopuj, bo nie nadążymy ze szlabanami, już jesteśmy jeden do przodu – powiedział James, ale obaj serdecznie się roześmiali na widok jej entuzjazmu.

– Oj tam, do końca roku jeszcze daleko. – Jacqueline sama się zdziwiła, ale to, co powiedziała chłopcom, było najszczerszą prawdą, faktycznie nie pamiętała, kiedy się tak dobrze bawiła.

Gdzieś z tyłu głowy miała świadomość, że nieładnie było okłamywać Barettsa a tym bardziej obrzucać Filcha łajnobombą, ale z drugiej strony to były przecież tylko głupie żarty.

Nie podejrzewała, że będzie w stanie czuć się tak swobodnie w towarzystwie Jamesa i Syriusza, ale musiała przyznać, że zyskiwali przy bliższym poznaniu. Wprawdzie nadal uważała, że obaj są głównie rozwydrzonymi dzieciuchami, ale jakby nie było, wtedy na błoniach pomogli jej bez chwili wahania. Co więcej, nie miała wrażenia, żeby uważali ją za kogoś gorszego od siebie, pomimo że obaj byli bogatymi czarodziejami czystej krwi, a ona wychowała się z mugolami na irlandzkiej wsi, która dla nich zapewne była równoznaczna z końcem świata.

Po powrocie do pokoju wspólnego opowiedzieli Remusowi i Peterowi, co się wydarzyło. Peter był wyraźnie pod wrażeniem ich wybryku, natomiast Remus udawał, że wcale go to nie bawi, chociaż było oczywiste, że zaimponowała mu prostota, a jednocześnie efektowność żartu na Filchu. Jacqueline miała świadomość, że chłopcy już w tym momencie są ze sobą tak zżyci, że nie było mowy, by dopuścili kogoś do swojego wewnętrznego kręgu tym bardziej dziewczynę, ale miło było trochę się z nimi powygłupiać.

Wtorkowy szlaban minął bez większych niespodzianek, co więcej pan Baretts wydawał się nieco urażony, że ostatnim razem go oszukali i cały wieczór rzucał w ich stronę krytyczne uwagi o okropnych czasach i zepsutej młodzieży, która nie ma za grosz szacunku do starszych. Wypuścił ich z biblioteki przed 22 tak, że musieli prawie biec do pokoju wspólnego, żeby nie zarobić kolejnego szlabanu tym razem za szwendanie się po zamku po ciszy nocnej.

Dopiero szlaban w kolejny piątek, którym mieli odpokutować za brzydki dowcip na woźnym, okazał się na tyle brzemienny w skutkach, że jeszcze długie lata później miał być wspominany jako moment zupełnie przełomowy.

Irish (bad) Luck [Syriusz Black x OC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz