Szkocka pogoda bez wątpienia potrafiła płatać mnóstwo figli. Często piękny poranek bez jednej chmurki, zamieniał się w zalane deszczem popołudnie tylko po to, by wieczór powitać śnieżycą i mrozem. Jak na złość koniec maja i czerwiec mijały w tym roku bez cienia owej gwałtowności i zmienności, które sprzyjały tworzeniu się burzowych chmur na szkockim niebie. Jacqueline codziennie wypatrywała każdej, najmniejszej nawet chmurki, zastanawiając się, czy może tego dnia szczęście im dopisze, choć przecież to nie ona miała zacząć zamieniać się w zwierze. Dwa razy wyprawiali się już w środku nocy do Zakazanego Lasu, zachęceni odległymi grzmotami i błyskami światła na horyzoncie, jednak w obu przypadkach burza skręciła w ostatnim momencie, rozbijając się o góry otaczające zamek. Podczas chłodnych czerwcowych wieczorów, Jacqueline i chłopcy poświęcili absurdalną ilość czasu – zwłaszcza zważywszy na zbliżające się egzaminy – na dywagacje czy burza to deszcz, błyskawice i pioruny, czy może wystarczy, jeśli tylko się błyska, a deszcz nie jest koniecznie wymagany. Oczywiście wszelkie książki opisujące proces animagii były w tej materii wyjątkowo nieprecyzyjne i niepomocne, a przecież nie mogli zapytać o zdanie profesor McGonagall. Koniec końców uznali, że sytuacja jest na tyle poważna, by wyjątkowo potraktować zasady bardzo dosłownie i za burzę uznać występujące łącznie grzmoty, błyskawice i deszcz. Podczas jednej z tych dyskusji Jacqueline nieopatrznie rzuciła uwagę, że w poszukaniu prawdziwej burzy powinni wybrać się do Kansas śladami Dorotki, co skończyło się długotrwałymi dyskusjami mającymi przekonać Jamesa i Syriusza, że złapanie szybkiego świstoklika do Ameryki nie jest czymś, co koniecznie i natychmiastowo powinni zrobić, oraz jeszcze dłuższym tłumaczeniem, że Oz nie jest jednym ze Stanów, wchodzących w skład USA. Czerwiec upływał im w atmosferze nerwowego oczekiwania, jednak wszystko wskazywało na to, że wszelkie animalistyczne plany będą musiały poczekać co najmniej do września.Koniec czerwca po końcowych egzaminach, zwykle bywał najprzyjemniejszym okresem roku szkolnego. Brak lekcji, połączony w przyjemną pogodą skutkował kompletnym rozpasaniem, któremu z lubością oddawali się w równym stopniu uczniowie, co nauczyciele.
Jacqueline wracała z biblioteki po oddaniu ostatnich książek z przedziwnym uczuciem lekkości. Zupełnie jakby opuszczanie tego miejsca bez torby niemal urywającej ramię, było sprzeczne z naturą i porządkiem świata. Choć wielokrotnie podczas tego roku miała ochotę porzucić Hogwart w diabły i po prostu wrócić do domu, teraz obawiała się wyjazdu. Gdyby popatrzeć z dystansu, to przecież jej życie z Hogwarcie w niczym nie różniło się od tego, jakie prowadziła w zeszłym roku, ale wakacje... Ta perspektywa stresowała ją chyba jeszcze bardziej niż wyjazd na Boże Narodzenie.
Dwa miesiące w cudzym domu, z cudzą rodziną, w pokoju, zza okna nie widać morza, tylko las. W Anglii, a nie w Irlandii.
– Gotowa na wyjazd do przytułku, O'Hara? – Głos Avery'ego dobiegł od grupki Ślizgonów, okupującej jeden z nasłonecznionych parapetów.
– Lepsze to, niż spędzenie choćby trzydziestu sekund w twoim towarzystwie – odparła Jacqueline, z automatu sięgając po różdżkę.
Była sama, a ich było pięciu, ale z drugiej strony był środek dnia, na jednym z głównych szkolnych korytarzy. Ryzyko, że naprawdę spróbują jej coś zrobić, nie było szczególnie wysokie.
– Widzę, że nawet to, że mamusia wyleciała w powietrze, nie utarło ci nosa. Naprawdę uważasz się za lepszą? – rzucił Avery, zsuwając się z parapetu.
– Od ciebie? – dopytała Jacqueline, udając, że naprawdę się zastanawia. – Zdecydowanie tak i to na każdej płaszczyźnie.
– Powiedz to jeszcze raz! – warknął, wyciągając różdżkę.
CZYTASZ
Irish (bad) Luck [Syriusz Black x OC]
FanfictionKrwawe Kłopoty w Irlandii Północnej i Pierwsza Wojna czarodziejów zaczynają się z początkiem lat siedemdziesiątych. Być może obie te wojny mają ze sobą więcej wspólnego, niż ktokolwiek się spodziewa? Oba konflikty poznaje Jacqueline O'Hara, która p...