Poniższy rozdział zawiera sceny przemocy. Jeśli ktoś uważa, że czytanie takich scen mogłoby negatywnie na niego wpłynąć, radzę go pominąć. W żaden sposób nie zaszkodzi to znajomości fabuły.W mediach: The Last of Us · Gustavo Santaolalla
Jacqueline ocknęła się pod wpływem ostrego bólu pod lewą łopatką. Czerwone światło, które zauważyła na chwilę przed tym, zanim wszystko pochłonęła ciemność, musiało być wystrzelonym jej w plecy oszałamiaczem. Co za tchórz atakuje kogoś od tyłu i bez ostrzeżenia? Nie otworzyła oczu, usiłując przy pomocy pozostałych zmysłów, zorientować się, gdzie była i co się stało. Pierwszym co zarejestrowała, był ucisk w połączonych razem nadgarstkach, którymi nie mogła poruszyć. Leżała na czymś twardym i zimnych, zapewne kamiennej posadzce. Chłód rozchodził się po odsłoniętych przedramionach, wywołując gęsią skórkę, więc ktoś musiał zdjąć jej kurtkę. Nie słyszała nic, co mogłoby jej pomóc w ustaleniu, gdzie się znajdowała i co do diabła się stało. Nie docierał do niej również, żaden wyjątkowy zapach. Czuła jedynie lekko zatęchłą woń charakterystyczną dla piwnic, zwłaszcza takich, do których od dawna nikt nie zaglądał.
Uchyliła nieco oczy i ku własnemu niedowierzaniu, zobaczyła Mulcibera swobodnie opartego o przeciwległą ścianę. Jacqueline wzdrygnęła się i podniosła się do pozycji siedzącej, starając się zapanować nad strachem, który mieszał się w jej głowie z niedowierzaniem.
– Dzień dobry, Śpiąca Królewno – powiedział kpiącym tonem Mulciber, uśmiechając się do niej podle.
Znajdowali się w kompletnie pustym pomieszczeniu bez okien, wyglądającym na jakąś piwnice. Przy wejściu po jej lewej stronie znajdowały się dwie pochodnie w kinkietach wypełniające pomieszczenie blaskiem, odbijającym się od gładkich ścian i podłogi.
– Co ty wyprawiasz? – wychrypiała Jacqueline. Gardło miała wyschnięte, jakby od tygodnia nie miała w ustach kropli wody. Spróbowała wstać, ale skrępowane niewidzialną liną dłonie sprawiały, że nie była w stanie złapać równowagi. W całym ciele czuła dziwną słabość, jakby jej kończyny zamieniły się w watę pod wpływem oszałamiacza, którym Mulciber uderzył ją w plecy. Albo po prostu pod wpływem paraliżującego strachu, który powoli zalewał jej umysł.
– Przecież mówiłem, że wystarczyłoby, gdybyś była dla mnie miła, prawda? Sama się o to prosiłaś – powiedział cicho, patrząc na nią z góry, a Jacqueline zmroziło. Nie mogła mu pokazać, że się go bała. Za żadną cenę.
– Masz rację, głupio wyszło. Przemyślałam to i jak stąd wyjdziemy to... – zaczęła, walcząc z mdłościami i siląc się na przymilny ton. Muliber nie pozwolił jej dokończyć, tylko parsknął kpiącym śmiechem.
– Masz mnie za idiotę? – zapytał. – Miałaś swoją szansę, O'Hara, a teraz zabawimy się po mojemu – powiedział, patrząc jej prosto w dekolt.
– Daj spokój, po co ci takie kłopoty – powiedziała Jacqueline, opierając się o ścianę i z trudem wstając z podłogi. W głowie kręciło jej się tak, że była pewna, że bez podparcia runęłaby jak długa na podłogę. To podsunęło jej myśl, że zaklęcie, którym oberwała, nie mogło być zwykłą Drętwotą, a czymś znacznie bardziej wrednym. – Udowodniłeś swoje, wypuść mnie, a nikomu nic nie powiem – skłamała, siląc się na lekki ton. Nie sądziła, by Mulciber dał się złapać na ten oczywisty blef, ale nie za bardzo widziała inne wyjście, niż zagadywać go, tak długo, jak się dało. Nie miała różdżki, nie wiedziała, gdzie właściwie byli, całe ciało miała jak z waty, a przed oczami latały jej czarne mroczki. Jeśli Mulciber naprawdę chciał zrobić coś więcej, niż po prostu trochę ją postraszyć i odegrać się za ignorowanie jego osoby, nie miała z nim najmniejszych szans. Starała się za wszelką cenę nie dopuszczać do siebie tej i myśli i zachować spokój, choć wnętrzności skręcał jej lodowaty strach.
CZYTASZ
Irish (bad) Luck [Syriusz Black x OC]
FanfictionKrwawe Kłopoty w Irlandii Północnej i Pierwsza Wojna czarodziejów zaczynają się z początkiem lat siedemdziesiątych. Być może obie te wojny mają ze sobą więcej wspólnego, niż ktokolwiek się spodziewa? Oba konflikty poznaje Jacqueline O'Hara, która p...