Nie miała pojęcia, ile czasu spędziła w pustej klasie transmutacji paląc przy uchylonym oknie, zanim drzwi otworzyły się i ktoś wszedł do środka. Od razu wiedziała, że to był Syriusz, nie musiała nawet słyszeć jego kroków. Zupełnie jakby była w stanie po prostu wyczuć jego bliskość.– Jacqueline, wszystko w porządku? Nie odezwałaś się ani słowem całą drogę. Chyba się nie przejęłaś tym kretynem, co? – rzucił, siadając na ławce naprzeciwko niej.
– Nie o to chodzi – mruknęła niechętnie.
Jawna niechęć Syriusza do ich nowego znajomego nieszczególnie ją zaskoczyła.
Miała wręcz wrażenie, że kiedy sama poszła z pretensjami do Rosmerty, doszło między nimi do tego, do czego dochodziło zawsze, kiedy spotkało się dwóch lub więcej aroganckich zarozumialców – mentalnego porównywania wielkości przyrodzenia. Nie była do końca pewna, kto wygrał to starcie, ale obaj co jakiś czas zerkali na siebie z niewypowiedzianym wyzwaniem, co mogło znaczyć iż kwestia pozostała nierozstrzygnięta.– To, o co? Jankesi to tępaki, co kogo obchodzi, co oni myślą?
– Nie chodzi o to, co oni myślą. Chodzi o to, co ja sama myślę. Albo raczej jak się czuję... – przyznała cicho.
Właściwie to nie miała pojęcia, po co mu to mówiła. Syriusz i tak tego nie rozumiał, nie mógł zrozumieć. Poza tym powinna się już nauczyć, że wywnętrzanie się przed nim do niczego dobrego nie prowadziło. Dokładnie to robiła przez całe wakacje i wiadomo, jak się skończyło.
– Możliwe, że wkurzyłam się wcale nie dlatego, że Jankesi z Bostonu oburzają się w swoich emigranckich gazetkach, że to skandal jak bardzo daliśmy się zanglicyzować... tylko dlatego, że wstydzę się, jak bardzo ja sama na to pozwoliłam.
– O czym ty mówisz? Przecież nic takiego się nie stało i nie stanie, nie wygłupiaj się – zdziwił się szczerze Syriusz.
Wstał z ławki i przysiadł na parapecie zaraz obok niej. Na tyle blisko by była w stanie wyczuć charakterystyczny zapach wody kolońskiej, zmieszanej z wonią wiatru, skórzanej kurtki i papierosów. Kombinacja wyjątkowo skuteczna, jeśli chodziło o mieszanie jej w głowie.
– Pamiętasz, jak zaczęliśmy się przyjaźnić i parę razy na tydzień prosiłeś, żebym powtórzyła jakieś słowo, bo nie rozumiałeś mojego akcentu? A pamiętasz, kiedy ostatni raz coś takiego zrobiłeś?
– To dlatego, że się przyzwyczaiłem.
– Nieprawda, to ja zaczęłam inaczej mówić. Nieświadomie, ale tak właśnie się stało i słyszę to, za każdym razem jak jadę do domu. Na tydzień albo dwa w roku... – mruknęła pod nosem. – Całą resztę czasu spędzając w Szkocji albo Anglii, z angielskimi przyjaciółmi i angielskimi opiekunami...
– Przecież nic z tego nie ma znaczenia – zaprotestował gwałtownie Syriusz, przerywając jej i przechylając się w jej stronę. – Nie tak naprawdę.
– Skoro nic nie ma znaczenia, to nie wiem już, co ma – westchnęła.
– Oczywiście, że wiesz – powiedział Syriusz, przysuwając się jeszcze trochę w jej stronę.
Następnie zrobił coś, czego się w ogóle nie spodziewała. Chwycił wierzch jej prawej dłoni, splatając lekko ich palce i położył ją na jej mostku, między rozchylonym kołnierzykiem czarnej bluzki.
– To – powiedział, jakby mogła go nie zrozumieć. Jakby jej serce nie zaczęło właśnie gnać jak szalone pod wpływem jego dotyku.
Syriusz poruszył lekko dłonią, którą całkowicie nakrył jej własną i zahaczył palcami o spoczywający na dekolcie wisiorek z trinquetą, z którym się nie rozstawała. Chyba pod wpływem tego delikatnego gestu napłynęły do niej wspomnienia z okresu przed pogrzebem mamy, i wszystko to, co wtedy Syriusz dla niej zrobił. Ciepło jakby promieniujące wprost z jego dłoni rozlało się po jej ciele, w jednej chwili napełniając je błogim spokojem.
CZYTASZ
Irish (bad) Luck [Syriusz Black x OC]
FanfictionKrwawe Kłopoty w Irlandii Północnej i Pierwsza Wojna czarodziejów zaczynają się z początkiem lat siedemdziesiątych. Być może obie te wojny mają ze sobą więcej wspólnego, niż ktokolwiek się spodziewa? Oba konflikty poznaje Jacqueline O'Hara, która p...