36.Ognie Samhain

341 42 208
                                    




Jacqueline ze złością przyciskała bawełnianą chusteczkę, podarowaną przez profesor Sprout do krwawiącego barku. Jak mogła tak okropnie się rozproszyć, by pozwolić się ugryźć jadowitej tentakuli, na którą jak wszyscy wiedzieli, trzeba było wyjątkowo uważać? Już pierwszaki zaczynające zielarstwo wiedziały, że przechodząc koło krwiożerczej rośliny, należało połaskotać ją delikatnie w pierwszy listek od lewej. Ale oczywiście ona idiotka, zapomniała to zrobić, kiedy profesor Sprout kazała jej przynieść więcej nawozu. Poczuła tylko świst powietrza przy głowie i coś, co odczuła jak setki małych igiełek wypełnionych kwasem, wbijających się w bark.

– Dobra, O'Hara, pokaż to, na pewno nie jest tak źle – powiedziała pani Pomfrey, kładąc na stoliku tacę wypełnioną gazikami i eliksirami.

Jacqueline odsunęła chusteczkę i odchyliła bluzkę, a pielęgniarka syknęła, widząc otwartą ranę.

– Merlinie, ale się załatwiłaś! Dlaczego nie pogłaskałaś tej piekielnej rośliny?

– Zapomniałam – mruknęła zawstydzona Jacqueline. Doskonale wiedziała, że sama była sobie winna i nie odczuwała najmniejszej potrzeby, by jej o tym przypominać.

– Zapomniałaś? To o czym ty myślałaś, dziewczyno? Zapomniałam! Dobrze, że głowy nie zapomniałaś!

Jacqueline miała zamiar wzruszyć niedbale ramionami, ale rozorana skóra i mięśnie w lewym barku skutecznie jej to uniemożliwiły, więc tylko syknęła z bólu. Doskonale wiedziała, z jakiego powodu rozproszyła się na zielarstwie. Z tego samego, z którego ostatnio skopała wywar wzmacniający na eliksirach i całymi godzinami tłukła się po łóżku, nie mogąc zasnąć. Zbliżała się rocznica śmierci mamy. Wprawdzie do piętnastego listopada został jeszcze niecały miesiąc, ale Jacqueline czuła jak ta data coraz bardziej krąży nad jej głową, burząc myśli i zakłócając względnie normalne funkcjonowanie, które jakoś zdołała sobie wypracować.

Pierwsza pełnia, podczas której James, Syriusz i Peter towarzyszyli Remusowi, minęła bez problemów, a przynajmniej takich, których konsekwencje Jacqueline byłaby w stanie zaobserwować. Oczywiście, cieszyła się, że Remusowi miało być lżej, znosić koszmar comiesięcznych przemian, choć jednocześnie boleśnie odczuwała fakt, że sama nie była w stanie nic zrobić, by mu pomóc.

Syriusz zgodnie ze swoją zapowiedzią zmodyfikował zaklęcie lokalizujące rzucone na Mapę i teraz bez ustanku zamęczał ją wymyślaniem kolejnych sposobów na obejście ochronnych zaklęć wokół zamku. Za którymś razem Jacqueline zgodziła się nawet spróbować rzucić odpowiednie zaklęcie, czego jedynym rezultatem było to, że kamienie runiczne ze szkolnego zestawu rozgrzały się do czerwoności i popękały, a Jacqueline poparzyła sobie wnętrze dłoni. Szczęściem profesor McKinnon nie zapytał, co właściwie usiłowała zrobić, kiedy poprosiła o kolejny zestaw, choć musiał wiedzieć, że kamienie nie popękałyby pod wpływem zwykłych zaklęć, przerabianych na lekcjach starożytnych run.

Pani Pomfrey mrucząc gniewnie, oczyściła i zdezynfekowała ranę, a następnie zasklepiła skórę odpowiednim zaklęciem, tak że po zębach upartej tentakulit nie został nawet ślad.

– No już. Lekcje chyba zaraz się skończą więc możesz iść prosto na obiad. I następnym razem myśl co robisz, zanim stracisz głowę, zrozumiano? – upewniła się pielęgniarka.

– Tak. Mogę mieć małą prośbę? – zapytała Jacqueline, korzystając z okazji. – Myślę, że mogłam się troszkę rozproszyć, bo ostatnio kiepsko sypiam. Zastanawiam się, czy może mogłabym dostać ociupinkę Belladony? – rzuciła jakby mimochodem. Doskonale wiedziała, że pani Pomfrey w życiu nie da jej tak silnego środka, ale liczyła, że licytując wysoko uda jej się wycyganić choć trochę Eliksiru Słodkiego Snu.

Irish (bad) Luck [Syriusz Black x OC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz