61.Kilka słów prawdy cz.1

267 36 159
                                    


– Co jeszcze powiedziała? Powtórz dokładnie – powiedziała po raz kolejny Jacqueline.

Po bezsennej nocy siedziała w niemal pustej jeszcze Wielkiej Sali z Remusem i Peterem, czekając, aż profesor McGonagall zejdzie na śniadanie. Kiedy James i Syriusz zniknęli razem z ich opiekunką, Remus streścił jej wprawdzie przebieg wydarzeń, ale cały czas miała nadzieję, że może coś pominął i tak naprawdę mieli podstawy, by myśleć, że jednak nie będzie tak źle. Kiedy Remus i Peter przysnęli na fotelach w Pokoju Wspólnym, ona spędziła bezsenne godziny wpatrując się w pusty kominek i rozpamiętując noc po tym, jak umarła jej mama. Byłaby w stanie w tym momencie oddać wszystko, byle tylko James nie musiał przeżywać czegoś podobnego. Byle nie musiał jeszcze żegnać swojego taty, na co przecież jeszcze tak bardzo nie był gotowy.

– Mówiłem już – westchnął Remus. – Powiedziała tylko, że tata Jamesa trafił do szpitala i James powinien do niego jechać. Syriusz po prostu zabrał się z nim.

– Mówiła, na jakim jest oddziale, albo co się dokładnie stało?

– Jacqueline...

– Tak, tak wiem, mówiłeś. To na pewno coś z sercem, jak były te upały w lecie, kilka razy mówił, że się źle czuje – powiedziała, bardziej do siebie niż do nich.

Remus niemrawo żuł suchego tosta, a Peter wciągnął już większość swojej jajecznicy, ale Jacqueline nie mogła nawet myśleć o jedzeniu.

– Dlaczego nie zostawili jednego lusterka?

– Pewnie nie przyszło im to do głowy – mruknął Peter.

– Trzeba było im powiedzieć – zwróciła się Jacqueline do Remusa z pretensją, na którą na pewno nie zasługiwał. – Wiesz, że oni sami nie potrafią myśleć.

– Też o tym nie pomyślałem – przyznał spokojnie Remus. – Dopiero po fakcie się zorientowałem, że obaj mieli je przy sobie.

– Dlaczego nikt mnie od razu nie obudził? Pojechałabym z nimi – powtórzyła po raz kolejny, a Remus i Peter wymienili skonsternowane spojrzenia. – Dobra, wiem, że się powtarzam. Przepraszam, nie mam pretensji do was – powiedziała, opierając ciężką jak z ołowiu głowę na dłoniach.

– Jacqueline niczym byś tam nie pomogła, tutaj zresztą też nie. Gdyby stało się... coś złego już byśmy o tym wiedzieli – powiedział Remus z pewnością, która zdaniem Jacqueline musiała być udawana, bo też skąd tak naprawdę mógł to wiedzieć.

Jacqueline uniosła głowę dobre piętnaście minut później, kiedy Remus szturchnął ją lekko łokciem, wskazując na wejście do Wielkiej Sali, po czym oboje wyskoczyli ze swoich miejsc.

– Co z panem Potterem? – zapytała Jacqueline profesor McGonagall, darując sobie "dzień dobry".

– Według uzdrowicieli jego stan jest poważny, ale stabilny...

– Co to niby znaczy?! Mmm przepraszam – mruknęła. – Zna pani profesor jakieś szczegóły? – dodała, siląc się na spokój.

– Z tego, co słyszałam, uzdrowiciele zalecają przeprowadzenie zabiegu, który ma pomóc ustabilizować serce. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, prawdopodobnie zrobią to jeszcze dzisiaj. Przykro mi panno O'Hara, ale nic więcej nie wiem. Uzdrowiciele radzili być w dobrej myśli, więc i ja radzę to samo, a przy okazji zalecam również zjedzenie śniadania i spokojne oczekiwanie na wieści – dodała, patrząc na nią z niedającą się przeoczyć troską, choć w tej chwili w niczym ona Jacqueline nie pomogła.

Jacqueline oczywiście do żadnej z tych rad się nie zastosowała. Zamiast zjeść śniadanie, wypaliła trzy papierosy, a wieści przyniesione przez sowę zaledwie kilkanaście minut po rozmowie z profesor McGonagall również jej nie uspokoiły. Syriusz pisał w liście w zasadzie to samo, co powiedziała im nauczycielka. Tata Jamesa trafił do Munga z podejrzeniem zawału, a w tej chwili uzdrowiciele starali się ustabilizować jego stan na tyle, by przeprowadzić wszystkie konieczne procedury.

Irish (bad) Luck [Syriusz Black x OC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz