26.Nieproszeni goście cz.2

475 54 265
                                    




Syriusz budząc się po kolejnej nocy na okropnie niewygodnej kanapie, nie mógł przypomnieć sobie jaki jest dzień. Miał wrażenie, że spędził w Irlandii już całe tygodnie, tyle rzeczy wydarzyło się przez te zaledwie dwa dni. Świadomość że gdzieś – nie tak znowu daleko stąd – jak w każdą środę James, Remus i Peter właśnie schodzą do lochów na eliksiry, była dla niego kompletnie abstrakcyjna. Jakby był to jakiś inny świat, o którym kiedyś tylko czytał w książce.

Syriusz zastanawiał się, jak Jacqueline zniesie te dwa dni pozostałe do pogrzebu zaplanowanego na piątek. Jak zniesie powrót do szkoły. Jeszcze te wszystkie plotki, o których mówił James. Ludzie pewnie nie dadzą jej żyć. Zresztą to akurat najmniejszy problem. Syriusz  nie pozwoliłby, żeby ktoś ją dręczył.

Jacqueline chyba nie przespała kolejnej nocy, bo wygląda jeszcze bardziej mizernie, niż wczoraj. Jej skóra zrobiła się jeszcze bledsza i jakby cieńsza, a cienie pod oczami jeszcze bardziej wyraźne. Również siniak wokół dolnej wargi zrobił się bardziej fioletowy, a Syriusz wbrew swoim własnym oczekiwaniom wcale się nie przyzwyczaił do jego widoku. Wręcz przeciwnie, za każdym razem, kiedy jego wzrok mimowolnie wędrował w okolice ust Jacqueline, czuł jak zalewają go coraz silniejsze fale złości. Gdyby tylko mogli używać magii, już on by pokazał temu draniowi. Zresztą wtedy ona sama skopałaby mu tyłek. Była to niesamowicie ponura ironia. Jacqueline była na ich roku najlepsza w pojedynkach, a jednak tutaj na nic jej się to nie przydało. Była zdana na łaskę i niełaskę pierwszego lepszego drania.

Syriusz nie wyobrażał sobie, jak można było uderzyć dziewczynę. Nie miał najmniejszego problemu, żeby obrzucać się z Jacqueline zaklęciami w Klubie Pojedynków, ale wtedy stali naprzeciw siebie jak równy z równym – każde ze swoją różdżką, refleksem i znajomością zaklęć. Nie miało znaczenia, że był od niej pół głowy wyższy i pewnie znacznie silniejszy. Była to jedna z bardzo nielicznych kwestii, w których zgadzał się z ludźmi z kręgu swojej rodziny; że w korzystaniu z fizycznej przewagi było coś upokarzającego. Jakby trzeba było być wyjątkowo kiepskim czarodziejem, żeby uciekać się do czegoś takiego.

Jedyny raz, kiedy widział ojca zawstydzonego, miał miejsce po tym, kiedy w gniewie spoliczkował matkę, po raz kolejny wypominającą mu niewierność. Oczywiście Orion nie żałował faktu, że sprawił ból własnej żonie. Raczej zażenował go fakt, że zachował się jak pierwszy lepszy pijany mugol, zamiast użyć do tego różdżki. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy to było. Matka jeszcze wtedy reagowała złością na informacje o wyskokach ojca, co oznaczało, że lata temu. Od dawna został w niej już tylko chłód i obojętność. Dopiero teraz po przemyśleniu zrozumiał reakcję Jacqueline, kiedy wydawało jej się, że Syriusz będzie chciał siłą powstrzymać ją przed wyjściem z domu. Jakby dokładnie tego się spodziewała. Że skoro bez swojej różdżki była tylko szczupłą, nieszczególnie silną fizycznie piętnastolatką, to każdy od razu zacznie nią pomiatać.

Colm też nie wyglądał za dobrze. Szczerze mówiąc, Syriusz jakoś wcześniej nie pomyślał o tym, co śmierć mamy Jacqueline znaczyła dla niego, a przecież Jacqueline wspominała kiedyś, że jego żona i najstarsza córka również zmarły. Syriusz powoli sącząc gorzką kawę i unikając pływających w niej fusów, myślał, jak bardzo wszystko to jest przewrotne. Jesteś z kimś, przywiązujesz się, myślisz że będzie dobrze, a potem z dnia na dzień zostajesz sam jak palec. Lepiej w ogóle dać sobie spokój.

Przypomniał sobie również, co zawsze opowiadał mu ojciec. Że mężczyzna nigdy publicznie nie płacze – lub jak mówił Orion „nie maże się". Jakby człowiek nie miał być niczym więcej niż pomnikiem, który inni powinni podziwiać z daleka. W oczach Colma również do tej pory nie zauważył łez, ale on wcale nie sprawiał wrażenia posągu – zimnego, odległego i niewzruszonego – był raczej opoką, na której to inni mogli się oprzeć.

Irish (bad) Luck [Syriusz Black x OC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz