W połowie maja wiosna na dobre rozgościła się w Hogwarcie. Skąpane w słońcu błonia zachęcały uczniów do ignorowania szkolnych obowiązków, rozkładania koców przy brzegu jeziora i wylegiwania się w cieple jak jaszczurki.Z tego samego pomysłu skorzystali w pewne czwartkowe popołudnie Jacqueline, Syriusz i Remus. James jak zwykle ostatnio był na stadionie quidditcha, trenując przed zbliżającym się ostatnim meczem sezonu. Natomiast Peter utknął na zajęciach wyrównawczych u profesora Slughorna, które miały mu pomóc zdać końcowy egzamin z eliksirów.
Jacqueline leżąc na plecach, wpatrywała się w promienie słońca, przebijające przez gałęzie rozłożystego dębu. Przypominało jej to patrzenie na kościelny witraż. Każde kolejne spojrzenie ujawniało inny widok, w miarę jak liście delikatnie poruszały się na wietrze, a chmury to zakrywały, to znów odsłaniały wiosenne słońce.
Jacqueline przymknęła na chwilę oczy, rozkoszując się uczuciem ciepła na twarzy.
Potrzebowała przez chwilę po prostu o niczym nie myśleć. Od marcowych wydarzeń nieustannie towarzyszyło jej uczucie niepokoju, zwijając żołądek w supeł.
Zdawała sobie sprawę, że zamach w Londynie wywoła reakcję łańcuchową i bała się, co będzie dalej. Każdego ranka otwierała gazetę ze ściśniętym gardłem, oczekując, że zobaczy na pierwszej stronie informacje o znanych miejscach albo ludziach, którym stała się krzywda.
Miała wrażenie, jakby powoli przyzwyczajała się do tego uczucia, tak samo, jak przyzwyczaiła się do strachu przed jazdą do miasta po tym, co się stało w szkole.
Nie było innego wyjścia niż po prostu zagryźć zęby, zacisnąć pięści i żyć dalej mimo wszystko.
Od marcowej kłótni Margaret prawie się do niej nie odzywała, co Jacqueline przyjmowała jako miłą odmianę od jej wiecznych docinek.
Po raz kolejny obiecała sobie, że nie będzie się więcej nimi przejmować, żadnych kłótni, żadnego szarpania się, niech wszyscy sobie mówią, co chcą, a przecież ona wie swoje. Najważniejsze, że James, Syriusz, Remus i nawet Peter ją wspierają.
Od czasu rozmowy w klasie muzyki miała wrażenie, że Syriusz domyślał się jej uczuć. Czasem przy śniadaniu, kiedy przebiegała wzrokiem po gazecie, wydawało jej się, że Syriusz ją obserwuje, jakby chciał z jej twarzy wyczytać potwierdzenie, że wszystko było w porządku. Z jednej strony trochę ją to krępowało, bo wstydziła się przyznać do własnego strachu, w końcu Gryfoni powinni być odważni, z drugiej dobrze było wiedzieć, że w razie czego miała na kogo liczyć.
Leniwym gestem Jacqueline odgoniła motyla, który próbował przysiąść jej na twarzy.
– O'Hara! Prawie mu złamałaś skrzydło! – krzyknął Syriusz, uderzając jej dłoń, jakby chciał ją skarcić.
– Nie lubię motyli.
– Czemu nie? Dziewczyny lubią motyle – zdziwił się.
– Widziałeś kiedyś motyla z bliska? To zwykły owłosiony robal z paskudnym dziobem i upiornymi oczkami, tylko ma skrzydła – fuknęła Jacqueline, na co Remus i Syriusz parsknęli śmiechem.
– O czym gadaliście wcześniej? Nie bardzo was słuchałam – przyznała.
– O kuzynce? Nie, to nie jest twoja kuzynka, tylko... siostrzenica? – Remus spojrzał pytająco na Syriusza.
– Technicznie rzecz biorąc, to jestem jej wujkiem – wyszczerzył się Syriusz.
– Nie wyglądasz na kogoś, kto mógłby być czyimś wujkiem – zaśmiała się Jacqueline.
CZYTASZ
Irish (bad) Luck [Syriusz Black x OC]
FanfictionKrwawe Kłopoty w Irlandii Północnej i Pierwsza Wojna czarodziejów zaczynają się z początkiem lat siedemdziesiątych. Być może obie te wojny mają ze sobą więcej wspólnego, niż ktokolwiek się spodziewa? Oba konflikty poznaje Jacqueline O'Hara, która p...