W piątkowe popołudnie Jacqueline James i Syriusz po raz kolejny udali się do biblioteki, zapłacić za dowcip na Filchu, wykonując kompletnie bezużyteczną, ale za to nudną i wysysająca z człowieka chęci do życia pracę. Baretts na początku krążył nad nimi, pilnując, żeby nie rozmawiali, tylko w ciszy uzupełniali karty, ale po jakimś czasie się zmęczył i zasiadł w fotelu w swoim gabinecie. Wcześniej ostrzegł, żeby nie śmieli ruszyć się z miejsc, zanim nie pozwoli im wyjść. Kiedy po jakimś czasie z gabinetu dobiegło ciche pochrapywanie, cała trójka ośmieliła się wrócić do omawiania incydentu z eliksirów, podczas których Peter w jakiś sposób zdołał wylać na siebie zawartość prawie pustego kociołka z eliksirem konserwującym.
– Wiem, że to wasz przyjaciel, ale sami musicie przyznać, że nie jest zbyt... lotny – powiedziała Jacqueline.
– No dobra przyznaję, Peter bywa głupkiem, ale...– zaczął James, ale chyba nie wiedział jak dokończyć tę myśl.
– Ale jest waszym głupkiem? – zgadła Jacqueline.
-Dokładnie. Jest naszym głupkiem i nikt inny nie ma prawa się z niego naśmiewać – powiedział ostrzegawczo Syriusz.
– Przecież nic nie mówię – uspokoiła go Jacqueline. – Zresztą sama nie przepadam za eliksirami.
– Serio? Nie powiedziałbym, patrząc po twoich ocenach – zdziwił się James.
– A co ma jedno do drugiego? Dla mnie to jak mugolskie gotowanie. Mogłabym nastawić ten kociołek nad gazową kuchenką i dać instrukcje kucharzowi z pubu mojej mamy i też byłby w stanie to zrobić – fuknęła, wywołując atak śmiechu u obu chłopców.
-Ale tak na serio to wiesz, że to nieprawda, nie? - zapytał Syriusz.
– Wiem, że Slughorn tak twierdzi – powiedziała, tonem pod tytułem: „ja tam i tak wiem swoje".
– Wszyscy tak twierdzą, bo to prawda, potrzebujesz magicznego ognia i różdżki, żeby uwarzyć eliksir.
– Może tak, może nie – mruknęła, na co Syriusz pokręcił tylko głową, śmiejąc się z jej uporu.
– Twoja mama prowadzi pub? - zagadnął James.
– Mhm – potwierdziła Jacqueline, ale nie chciała mówić nic więcej na ten temat. Wiedziała, że nie ma powodu do wstydu, a jednak w towarzystwie Jamesa i Syriusza, których rodzice najwyraźniej żyli z majątku zgromadzonego przez ich przodków, nie czuła się komfortowo, opowiadając, jak jej mama urabia sobie ręce po łokcie, żeby związać koniec z końcem.
– Jak się nazywa?
– Moja mama? – zdziwiła się Jacqueline – Deirdre.
– Chodziło mi o pub – zaśmiał się James.
– Aha, Sheridan's, to panieńskie nazwisko mojej mamy, wcześniej moja babcia go prowadziła.
– Rodzinna tradycja? – uśmiechnął się pod nosem Syriusz.
– Mam nadzieję, że nie do końca – powiedziała chłodno.
– Nie miałem nic złego na myśli. – Syriusz chyba zorientował się, że jego słowa mogły zabrzmieć nieco dwuznacznie i trochę pogardliwie.
– Spoko – mruknęła.
Na dłuższą chwilę wszyscy zamilkli a Jacqueline pogrążyła się w rozmyslaniach nad tym, co powiedział Syriusz. Mama zawsze powtarzała, że ma się uczyć, żeby kiedyś mieć dobrą pracę i nie pracować tak ciężko, jak ona i wszyscy, których znały. Całe pokolenia ludzi tracących zdrowie tyrając tylko po to żeby przetrwać kolejny dzień.
– Evans też jest bardzo dobra z eliksirów nie? – zagadnął James po jakimś czasie, powracając do poprzedniego wątku. Jacqueline prychnęła pod nosem.
– Głównie dlatego, że Snape jest dobry i robi za nią większość rzeczy.
– Tak mylisz?
– No dobra może nie do końca robi za nią, ale dużo jej pomaga – przyznała.
– Też to zauważyłem – potwierdził Syriusz.
– Dziwne, że ona się tak z nim trzyma, nie? - rzucił w przestrzeń James, ale oboje, Syriusz i Jacqueline tylko wzruszyli ramionami, dając do zrozumienia, że ten fenomen kompletnie ich nie obchodzi.
Jacqueline miała wrażenie, że siedzą w czytelni już całą wieczność, ostatnią kartę przepisywała już po raz czwarty, bo za każdym razem albo waliła kleksa, albo myliła się w absurdalnie długim nazwisku autora.
– Jak się można nazywać Johaness Wolfgang Achamer-Pifrader? Założę się, że facet miał 20 lat, zanim zapamiętał własne nazwisko. Jestem już na wpół ślepa od tego przepisywania – jęknęła.
– Cóż O'Hara, takie życie, jak chcesz robić dowcipy, później trzeba pocierpieć. – Syriusz zrobił do niej minę zbitego psa.
– Nieprawda, wystarczy nie dać się złapać – stwierdziła Jacqueline.
– Hmm... tak, to ma więcej sensu – przyznał, jakby Jacqueline zdradziła jakąś prawdę objawioną.
– Która jest godzina? Mam wrażenie, że siedzimy tu już całą noc – westchnął James.
– Po dziesiątek, jak tak dalej pójdzie, będziemy się za chwilę tłumaczyć z łażenia po zamku po ciszy nocnej.
– To idź, obudź Barettsa.
– Sam idź, ja już mu podpadłam ostatnim razem.
– Cykasz się? – James posłał jej wredny uśmiech.
– Jak myślisz, że dam się tak głupio podpuścić, to cię rozczaruję – zaśmiała się Jacqueline i niechętnie wróciła do pisania. Syriusz chyba postanowił pójść w ślady Barettsa, bo ziewnął i ułożył się z głową na stoliku.
– Chwila przerwy...
– Jak Baretts się obudzi, zarobisz kolejny szlaban, za miganie się od roboty – ostrzegła go Jacqueline.
– Trudno, ręka mi odpada – westchnął i znowu ziewnął, co natychmiast powtórzyli James i Jacqueline.
– Swoją drogą ciekawe czy Filch pozbył się już całego syfu ze swojego gabinetu?– zastanowił się na głos James i cała trójka wybuchnęła śmiechem.
– Jak tak na to spojrzeć, to w sumie warto było – przyznał Syriusz.
– No raczej – zgodziła się Jacqueline.
Kolejne kwadranse mijały w milczeniu, bo wszyscy byli już zmęczeni i senni.
– Dobra to już nie jest śmieszne, jest po jedenastej, a ja muszę do toalety – powiedziała Jacqueline.
– To idź, go obudź – powiedział Syriusz.
– Mi nie uwierzy, pomyśli, że go znowu wkręcam.
– Dobra, ja pójdę – westchnął, James i podszedł do sąsiedniego gabinetu.
– Przepraszam...proszę pana? Proszę pana! – prawie krzyknął, ale bibliotekarz nie zareagował. Jacqueline i Syriusz podeszli do Jamesa.
– Co jest? Idź, go potrząśnij – powiedziała Jacqueline do Jamesa, który niechętnie jej posłuchał i podszedł bliżej śpiącego bibliotekarza.
– Ok.... Nie, żebym panikował, ale albo mi się wydaje, albo on nie oddycha.
– Co ty chrzanisz? – rzucił Syriusz i oboje z Jacqueline również podeszli bliżej, żeby przekonać się, że James miał rację i faktycznie nic nie wskazywało na to, żeby bibliotekarz oddychał.
– Trzeba kogoś zawołać, żeby mu pomogli... – zaczął James, ale Jacqueline podeszła jeszcze bliżej i wierzchem dłoni dotknęła pomarszczonego policzka bibliotekarza, natychmiast odsuwając rękę.
– Oooo, ok, jest zimny – powiedziała i zaczęła potrząsać ręką, chcąc pozbyć się uczucia chłodu, które biło od martwego człowieka.
– Co? Jak to? – James chyba jednak zaczął panikować wbrew wcześniejszym zapewnieniom.
– Normalnie, nie żyje. Ale jaja. – Jacqueline parsknęła nerwowym śmiechem i zatkała usta dłonią. – Żeby nie było, wiem że to nie jest śmieszne, to z nerwów.
Syriusz chyba podobnie reagował na stres, bo też parsknął krótkim śmiechem, chociaż wyglądał na trochę przestraszonego.
– Co jest nie tak z wami?! – wrzasnął James.
– Wrzuć na luz, nie widziałeś nigdy martwego człowieka? – zapytała Jacqueline.
–Co? Nie. Co robimy?
– Jak to co? Musimy iść powiedzieć profesor McGonagall – stwierdziła Jacqueline.
– A jak pomyślą, że to nasza wina? – rzucił James.
– W jaki sposób? Umarł, bo miał milion lat. – Cała trójka spojrzała po sobie z niepewnością.
– W sumie chyba był na nas trochę zdenerwowany... - zaczął James.
– Nie, nie, nie, nie, nie, przestań się nakręcać.... - przerwała mu Jacqueline.
– Może lepiej wróćmy do pokoju wspólnego? Znajdą go rano i pomyślą, że po prostu umarł w nocy – zastanowił się Syriusz.
– A jak ktoś go zbada i wyjdzie na jaw, że umarł parę godzin temu? Na pewno da się to sprawdzić i wtedy co? Dopiero będzie wyglądać, jakbyśmy mieli coś do ukrycia.
– Myślisz, że można to sprawdzić?
– Skoro mugolscy lekarze są w stanie stwierdzić, kiedy ktoś umarł... zresztą nie może tu zostać do rana, bo biblioteka przez następny miesiąc będzie śmierdzieć trupem.
– Merlinie, O'Hara... przestań – jęknął James.
– No co? Przecież to prawda. – Na chwilę wszyscy zamilkli, patrząc po sobie.
Jacqueline zastanowiła się, czy sama nie kręciła bata na siebie. Jeśli Dumbledore uzna, że jakoś się do tego przyczynili, ona będzie pierwsza do ukarania. Z drugiej strony nie mogli po prostu zostawić martwego człowieka w bibliotece i udawać, że nic się nie stało.
– Jacqueline ma racje, James – powiedział powoli Syriusz. – Nie możemy go tu po prostu zostawić.
– Wiem. Jasne, że nie – przyznał James.
– Nie cykaj się. Jeśli będą chcieli kogoś ukarać, to ja pójdę na pierwszy ogień – powiedziała ponuro Jacqueline.
– O czym ty mówisz?
– Wasi rodzice nie pozwolą was wyrzucić – powiedziała cicho. – A za mną nikt się nie wstawi, jak trzeba będzie kogoś poświęcić... to nie mam wątpliwości, kto skończy wepchnięty pod autobus.
– Nie gadaj głupot – powiedział James – Nikt nikogo nie poświęci.
– Dokładnie, siedzieliśmy tu razem więc albo wszyscy jesteśmy winni, albo nikt – powiedział z przekonaniem Syriusz.
Jacqueline była w stanie uwierzyć, że obaj naprawdę tak myślą, ale jednocześnie była pewna, że to ona ma rację. Jeśli cała sytuacja rozkręci się w jakąś grubszą aferę, to nie miała wątpliwości, że rodzice Jamesa i Syriusza zrobią wszystko, żeby ich ochronić, włącznie ze zwaleniem całej winy na nią.
– To co? Idziemy do McGonagall? – spytał James a Jacqueline i Syriusz pokiwali głowami.
– Żebyśmy się tylko nie natknęli na Filcha, bo zakuje nas w dyby, zanim zdążymy powiedzieć „to nie to na co wygląda" – westchnęła Jacqueline.
Tym razem szczęście im dopisało i w drodze do gabinetu profesor McGonagall nie spotkali żywej duszy, w czym nie było nic dziwnego, bo dochodziła już północ.
Stanęli przed drzwiami gabinetu i popatrzyli po sobie z niepewnymi minami. Jacqueline przyszła do głowy absurdalna myśl, że James i Syriusz nie są już takimi zarozumiałymi kogucikami, za jakich chcieliby uchodzić. Miała ochotę złośliwie się roześmiać na widok ich przestraszonych twarzy.
Zmusiła się, żeby uspokoić rozbiegane myśli i skupić się na tym, co musieli zrobić. Dobrze wiedziała, że to jej kolejna, tradycyjna reakcja na stres, kompletnie absurdalne głupoty, które przychodziły jej do głowy w najmniej odpowiednim momencie.
James zapukał do drzwi. Jacqueline miała wrażenie, że jej słowa o tym, że w razie problemów nikt jej nie pomoże, skłoniły go lekkiego przejęcia inicjatywy. Profesor McGonagall otworzyła im drzwi w szlafroku i siatce na włosach. Wyglądała na całkiem rozluźnioną w porównaniu do jej zwykłego wyrazu twarzy, ale to zmieniło się, jak tylko zobaczyła trójkę swoich uczniów.
– Co to ma znaczyć? Co tu robicie o tej porze? – zapytała ostro.
– Chodzi o pana Barettsa – zaczął James. Przełknął ślinę i zebrał się w sobie.– Pan Baretts chyba umarł - wypalił, a profesor McGonagall przekrzywiła głowę i zamrugała jak kot.
–Słucham?
– Myśleliśmy, że zasnął, ale zrobiło się późno i jak próbowaliśmy go obudzić... - zaczął Syriusz.
– Okazało się, że nie oddycha... i jest zimny – dokończyła Jacqueline.
– Jeśli to jakiś głupi dowcip to zapewniam was, że gorzko tego pożałujecie.
– Mówimy prawdę pani profesor – zapewnił James i najwyraźniej coś w jego tonie przekonało Minerwę, że cała sytuacja nie jest tylko niesmacznym żartem.
– Na brodę Merlina. Zaraz was odprowadzę do wieży Gryffindoru – powiedziała, podeszła do kominka i rzuciła garść proszku Fiuu do ognia.
– Poppy, idź proszę do gabinetu Baettsa jak najszybciej.
– Pani Pomfrey już mu nie pomoże – mruknęła pod nosem Jacqueline, a James szturchnął ją lekko, dając do zrozumienia, że powinna się zamknąć.
Profesor McGonagall ponownie wrzuciła garść proszku do kominka.
– Dyrektorze, dostałam informację o rzekomej śmierci pana Barettsa, odprowadzę moich uczniów do wieży i pójdę prosto do biblioteki, poprosiłam już Popy, żeby tam poszła.
– Nie wierzy nam pani? - zapytała Jacqueline, kiedy profesor McGonagall zwróciła się w ich stronę.
– Wierzę panno O'Hara, mam po prostu nadzieję, że się pomyliliście – powiedziała, zaskakująco łagodnie.
Jacqueline była pewna, że się nie pomylili, ale stwierdziła, że nie ma sensu się kłócić.
– Odprowadzę was do pokoju wspólnego, idziemy. Wszystko w porządku? - zapytała jeszcze, ale cała trójka pokiwała tylko głowami.
W drodze do wieży Gryffindoru nikt się nie odzywał. Profesor McGonagall wyglądała na zmartwioną i zdenerwowaną, ale nie złą więc Jacqueline nabrała nadziei, że może jednak nie wyrzucą ich ze szkoły i skończy się na szlabanie, nawet jeśli miałby on potrwać do końca roku... ewentualnie do końca siódmej klasy.
– Jeśli okaże się, że faktycznie jest tak, jak mówicie, musimy poinformować o tym incydencie waszych rodziców. Być może dyrektor będzie chciał z nim porozmawiać osobiście.
James i Syriusz wymienili zaniepokojone spojrzenia, ale Jacqueline wiedziała, że mugole nie mogą wejść do Hogwartu, więc ewentualna wizyta rodziców jej nie dotyczy.
– Pani Profesor, my naprawdę, nie nie zrobiliśmy. Pan Baretts.... po prostu zasnął i się nie obudził – powiedziała Jacqueline, kiedy stanęli przed portretem Grubej Damy.
– Ależ panno O'Hara przecież nie sądzę, że to w jakikolwiek sposób wasza wina – powiedziała profesor McGonagall, najwyraźniej zdziwiona samym tym pomysłem.
– Idźcie już spać. Gdyby któreś z was chciało...porozmawiać to oczywiście jestem do dyspozycji. Dobranoc.
– Dobranoc pani profesor – powiedzieli zgodnie i przeszli przez dziurę pod portretem. W pokoju wspólnym o dziwo zastali Remusa i Petera grających w gargulki.
– Co tak długo? Myśleliśmy, że będziecie nocować w bibliotece – powiedział Remus.
– Ukrywaliśmy zwłoki – rzuciła Jacqueline bezmyślnie. James i Syriusz spojrzeli na nią i cała trójka wybuchła opętańczym śmiechem.
– Eee, dobrze się czujecie? - zapytał Peter.
– Jakie zwłoki? Co wyście znowu zrobili?
– Dobra, przestańcie, to nie jest śmieszne – powiedział James, ale cały czas trząsł się ze śmiechu.
–W ogóle – przyznał skulony wpół Syriusz.
– Wiem – wydusiła Jacqueline i poczuła jak łzy śmiechu lecą jej po twarzy.
– Koniec, uspokoicie się – powiedział Syriusz, ale sam nie posłuchał własnego polecenia.
– Sam się uspokój – rzuciła Jacqueline.
– Potrzebujecie egzorcysty? - zapytał Remus, patrząc na nich od jednego do drugiego. Jeszcze kilka minut zajęło im zanim całkowicie się uspokoili, ale w końcu wszyscy zamilkli i przestali się śmiać.
– Teraz powiecie co się stało?
– Pan Baretts nie żyje. Umarł, jak siedzieliśmy w czytelni – powiedział Syriusz.
– Że co? – zdziwił się Peter.
– I to was tak rozbawiło? -spytał skonsternowany Remus.
– Nie! – zaprzeczyła cała trójka.
– Musieliśmy odreagować, to był długi wieczór – powiedział James.
– Trochę nas poniosło, ale nie śmiejemy się z tego, że ktoś umarł – zapewniła Jacqueline.
– Ale jak to się stało? Pomogliście mu jakoś? – zapytał wyraźnie przestraszony Peter.
– Pomogliśmy w czym? Przenieść się na tamten świat? – zakpił Syriusz.
– Jak chcieliśmy go obudzić, był już zimny – wyjaśniła Jacqueline Peterowi, co chyba tylko jeszcze bardziej go przestraszyło.
– Merlinie...chyba was za to nie ukarzą co? – westchnął Remus.
– Chyba nie, przynajmniej profesor McGonagall nie wyglądała, jaby chciała nas karać.
– Ale za to chcą powiadomić rodziców – westchnął Syriusz żałośnie. – O'Hara, czy Irlandczycy przypadkiem nie powinni przynosić szczęścia? Wiesz, że jesteś w tym wyjątkowo kiepska? - uśmiechnął się do niej kpiąco.
– Syriusz! – upomniał go Remus.
– To się tyczy tylko rudych, cała reszta z nas przynosi pecha, a w tym jestem fantastyczna – odgryzła mu się, a wszyscy się roześmiali. – Nie wiem jak wy, ale ja padam na twarz, idę spać
CZYTASZ
Irish (bad) Luck [Syriusz Black x OC]
FanfictionKrwawe Kłopoty w Irlandii Północnej i Pierwsza Wojna czarodziejów zaczynają się z początkiem lat siedemdziesiątych. Być może obie te wojny mają ze sobą więcej wspólnego, niż ktokolwiek się spodziewa? Oba konflikty poznaje Jacqueline O'Hara, która p...