3.Pech

611 73 161
                                    



W piątkowe popołudnie Jacqueline James i Syriusz po raz kolejny udali się do biblioteki, zapłacić za dowcip na Filchu, wykonując kompletnie bezużyteczną, ale za to nudną i wysysająca z człowieka chęci do życia pracę. Baretts na początku krążył nad nimi, pilnując, żeby nie rozmawiali, tylko w ciszy uzupełniali karty, ale po jakimś czasie się zmęczył i zasiadł w fotelu w swoim gabinecie. Wcześniej ostrzegł, żeby nie śmieli ruszyć się z miejsc, zanim nie pozwoli im wyjść. Kiedy po jakimś czasie z gabinetu dobiegło ciche pochrapywanie, cała trójka ośmieliła się wrócić do omawiania incydentu z eliksirów, podczas których Peter w jakiś sposób zdołał wylać na siebie zawartość prawie pustego kociołka z eliksirem konserwującym.

– Wiem, że to wasz przyjaciel, ale sami musicie przyznać, że nie jest zbyt... lotny – powiedziała Jacqueline.

– No dobra przyznaję, Peter bywa głupkiem, ale...– zaczął James, ale chyba nie wiedział jak dokończyć tę myśl.

– Ale jest waszym głupkiem? – zgadła Jacqueline.

-Dokładnie. Jest naszym głupkiem i nikt inny nie ma prawa się z niego naśmiewać – powiedział ostrzegawczo Syriusz.

– Przecież nic nie mówię – uspokoiła go Jacqueline. – Zresztą sama nie przepadam za eliksirami.

– Serio? Nie powiedziałbym, patrząc po twoich ocenach – zdziwił się James.

– A co ma jedno do drugiego? Dla mnie to jak mugolskie gotowanie. Mogłabym nastawić ten kociołek nad gazową kuchenką i dać instrukcje kucharzowi z pubu mojej mamy i też byłby w stanie to zrobić – fuknęła, wywołując atak śmiechu u obu chłopców.

-Ale tak na serio to wiesz, że to nieprawda, nie? - zapytał Syriusz.

– Wiem, że Slughorn tak twierdzi – powiedziała, tonem pod tytułem: „ja tam i tak wiem swoje".

– Wszyscy tak twierdzą, bo to prawda, potrzebujesz magicznego ognia i różdżki, żeby uwarzyć eliksir.

– Może tak, może nie – mruknęła, na co Syriusz pokręcił tylko głową, śmiejąc się z jej uporu.

– Twoja mama prowadzi pub? - zagadnął James.

– Mhm – potwierdziła Jacqueline, ale nie chciała mówić nic więcej na ten temat. Wiedziała, że nie ma powodu do wstydu, a jednak w towarzystwie Jamesa i Syriusza, których rodzice najwyraźniej żyli z majątku zgromadzonego przez ich przodków, nie czuła się komfortowo, opowiadając, jak jej mama urabia sobie ręce po łokcie, żeby związać koniec z końcem.

– Jak się nazywa?

– Moja mama? – zdziwiła się Jacqueline – Deirdre.

– Chodziło mi o pub – zaśmiał się James.

– Aha, Sheridan's, to panieńskie nazwisko mojej mamy, wcześniej moja babcia go prowadziła.

– Rodzinna tradycja? – uśmiechnął się pod nosem Syriusz.

– Mam nadzieję, że nie do końca – powiedziała chłodno.

– Nie miałem nic złego na myśli. – Syriusz chyba zorientował się, że jego słowa mogły zabrzmieć nieco dwuznacznie i trochę pogardliwie.

– Spoko – mruknęła.

Na dłuższą chwilę wszyscy zamilkli a Jacqueline pogrążyła się w rozmyslaniach nad tym, co powiedział Syriusz. Mama zawsze powtarzała, że ma się uczyć, żeby kiedyś mieć dobrą pracę i nie pracować tak ciężko, jak ona i wszyscy, których znały. Całe pokolenia ludzi tracących zdrowie tyrając tylko po to żeby przetrwać kolejny dzień.

– Evans też jest bardzo dobra z eliksirów nie? – zagadnął James po jakimś czasie, powracając do poprzedniego wątku. Jacqueline prychnęła pod nosem.

– Głównie dlatego, że Snape jest dobry i robi za nią większość rzeczy.

– Tak mylisz?

– No dobra może nie do końca robi za nią, ale dużo jej pomaga – przyznała.

– Też to zauważyłem – potwierdził Syriusz.

– Dziwne, że ona się tak z nim trzyma, nie? - rzucił w przestrzeń James, ale oboje, Syriusz i Jacqueline tylko wzruszyli ramionami, dając do zrozumienia, że ten fenomen kompletnie ich nie obchodzi.

Jacqueline miała wrażenie, że siedzą w czytelni już całą wieczność, ostatnią kartę przepisywała już po raz czwarty, bo za każdym razem albo waliła kleksa, albo myliła się w absurdalnie długim nazwisku autora.

– Jak się można nazywać Johaness Wolfgang Achamer-Pifrader? Założę się, że facet miał 20 lat, zanim zapamiętał własne nazwisko. Jestem już na wpół ślepa od tego przepisywania – jęknęła.

– Cóż O'Hara, takie życie, jak chcesz robić dowcipy, później trzeba pocierpieć. – Syriusz zrobił do niej minę zbitego psa.

– Nieprawda, wystarczy nie dać się złapać – stwierdziła Jacqueline.

– Hmm... tak, to ma więcej sensu – przyznał, jakby Jacqueline zdradziła jakąś prawdę objawioną.

– Która jest godzina? Mam wrażenie, że siedzimy tu już całą noc – westchnął James.

– Po dziesiątek, jak tak dalej pójdzie, będziemy się za chwilę tłumaczyć z łażenia po zamku po ciszy nocnej.

– To idź, obudź Barettsa.

– Sam idź, ja już mu podpadłam ostatnim razem.

– Cykasz się? – James posłał jej wredny uśmiech.

– Jak myślisz, że dam się tak głupio podpuścić, to cię rozczaruję – zaśmiała się Jacqueline i niechętnie wróciła do pisania. Syriusz chyba postanowił pójść w ślady Barettsa, bo ziewnął i ułożył się z głową na stoliku.

– Chwila przerwy...

– Jak Baretts się obudzi, zarobisz kolejny szlaban, za miganie się od roboty – ostrzegła go Jacqueline.

– Trudno, ręka mi odpada – westchnął i znowu ziewnął, co natychmiast powtórzyli James i Jacqueline.

– Swoją drogą ciekawe czy Filch pozbył się już całego syfu ze swojego gabinetu?– zastanowił się na głos James i cała trójka wybuchnęła śmiechem.

– Jak tak na to spojrzeć, to w sumie warto było – przyznał Syriusz.

– No raczej – zgodziła się Jacqueline.

Kolejne kwadranse mijały w milczeniu, bo wszyscy byli już zmęczeni i senni.

– Dobra to już nie jest śmieszne, jest po jedenastej, a ja muszę do toalety – powiedziała Jacqueline.

– To idź, go obudź – powiedział Syriusz.

– Mi nie uwierzy, pomyśli, że go znowu wkręcam.

– Dobra, ja pójdę – westchnął, James i podszedł do sąsiedniego gabinetu.

– Przepraszam...proszę pana? Proszę pana! – prawie krzyknął, ale bibliotekarz nie zareagował. Jacqueline i Syriusz podeszli do Jamesa.

– Co jest? Idź, go potrząśnij – powiedziała Jacqueline do Jamesa, który niechętnie jej posłuchał i podszedł bliżej śpiącego bibliotekarza.

– Ok.... Nie, żebym panikował, ale albo mi się wydaje, albo on nie oddycha.

– Co ty chrzanisz? – rzucił Syriusz i oboje z Jacqueline również podeszli bliżej, żeby przekonać się, że James miał rację i faktycznie nic nie wskazywało na to, żeby bibliotekarz oddychał.

– Trzeba kogoś zawołać, żeby mu pomogli... – zaczął James, ale Jacqueline podeszła jeszcze bliżej i wierzchem dłoni dotknęła pomarszczonego policzka bibliotekarza, natychmiast odsuwając rękę.

– Oooo, ok, jest zimny – powiedziała i zaczęła potrząsać ręką, chcąc pozbyć się uczucia chłodu, które biło od martwego człowieka.

– Co? Jak to? – James chyba jednak zaczął panikować wbrew wcześniejszym zapewnieniom.

– Normalnie, nie żyje. Ale jaja. – Jacqueline parsknęła nerwowym śmiechem i zatkała usta dłonią. – Żeby nie było, wiem że to nie jest śmieszne, to z nerwów.

Syriusz chyba podobnie reagował na stres, bo też parsknął krótkim śmiechem, chociaż wyglądał na trochę przestraszonego.

– Co jest nie tak z wami?! – wrzasnął James.

– Wrzuć na luz, nie widziałeś nigdy martwego człowieka? – zapytała Jacqueline.

–Co? Nie. Co robimy?

– Jak to co? Musimy iść powiedzieć profesor McGonagall – stwierdziła Jacqueline.

– A jak pomyślą, że to nasza wina? – rzucił James.

– W jaki sposób? Umarł, bo miał milion lat. – Cała trójka spojrzała po sobie z niepewnością.

– W sumie chyba był na nas trochę zdenerwowany... - zaczął James.

– Nie, nie, nie, nie, nie, przestań się nakręcać.... - przerwała mu Jacqueline.

– Może lepiej wróćmy do pokoju wspólnego? Znajdą go rano i pomyślą, że po prostu umarł w nocy – zastanowił się Syriusz.

– A jak ktoś go zbada i wyjdzie na jaw, że umarł parę godzin temu? Na pewno da się to sprawdzić i wtedy co? Dopiero będzie wyglądać, jakbyśmy mieli coś do ukrycia.

– Myślisz, że można to sprawdzić?

– Skoro mugolscy lekarze są w stanie stwierdzić, kiedy ktoś umarł... zresztą nie może tu zostać do rana, bo biblioteka przez następny miesiąc będzie śmierdzieć trupem.

– Merlinie, O'Hara... przestań – jęknął James.

– No co? Przecież to prawda. – Na chwilę wszyscy zamilkli, patrząc po sobie.

Jacqueline zastanowiła się, czy sama nie kręciła bata na siebie. Jeśli Dumbledore uzna, że jakoś się do tego przyczynili, ona będzie pierwsza do ukarania. Z drugiej strony nie mogli po prostu zostawić martwego człowieka w bibliotece i udawać, że nic się nie stało.

– Jacqueline ma racje, James – powiedział powoli Syriusz. – Nie możemy go tu po prostu zostawić.

– Wiem. Jasne, że nie – przyznał James.

– Nie cykaj się. Jeśli będą chcieli kogoś ukarać, to ja pójdę na pierwszy ogień – powiedziała ponuro Jacqueline.

– O czym ty mówisz?

– Wasi rodzice nie pozwolą was wyrzucić – powiedziała cicho. – A za mną nikt się nie wstawi, jak trzeba będzie kogoś poświęcić... to nie mam wątpliwości, kto skończy wepchnięty pod autobus.

– Nie gadaj głupot – powiedział James – Nikt nikogo nie poświęci.

– Dokładnie, siedzieliśmy tu razem więc albo wszyscy jesteśmy winni, albo nikt – powiedział z przekonaniem Syriusz.

Jacqueline była w stanie uwierzyć, że obaj naprawdę tak myślą, ale jednocześnie była pewna, że to ona ma rację. Jeśli cała sytuacja rozkręci się w jakąś grubszą aferę, to nie miała wątpliwości, że rodzice Jamesa i Syriusza zrobią wszystko, żeby ich ochronić, włącznie ze zwaleniem całej winy na nią.

– To co? Idziemy do McGonagall? – spytał James a Jacqueline i Syriusz pokiwali głowami.

– Żebyśmy się tylko nie natknęli na Filcha, bo zakuje nas w dyby, zanim zdążymy powiedzieć „to nie to na co wygląda" – westchnęła Jacqueline.

Tym razem szczęście im dopisało i w drodze do gabinetu profesor McGonagall nie spotkali żywej duszy, w czym nie było nic dziwnego, bo dochodziła już północ.

Stanęli przed drzwiami gabinetu i popatrzyli po sobie z niepewnymi minami. Jacqueline przyszła do głowy absurdalna myśl, że James i Syriusz nie są już takimi zarozumiałymi kogucikami, za jakich chcieliby uchodzić. Miała ochotę złośliwie się roześmiać na widok ich przestraszonych twarzy.

Zmusiła się, żeby uspokoić rozbiegane myśli i skupić się na tym, co musieli zrobić. Dobrze wiedziała, że to jej kolejna, tradycyjna reakcja na stres, kompletnie absurdalne głupoty, które przychodziły jej do głowy w najmniej odpowiednim momencie.

James zapukał do drzwi. Jacqueline miała wrażenie, że jej słowa o tym, że w razie problemów nikt jej nie pomoże, skłoniły go lekkiego przejęcia inicjatywy. Profesor McGonagall otworzyła im drzwi w szlafroku i siatce na włosach. Wyglądała na całkiem rozluźnioną w porównaniu do jej zwykłego wyrazu twarzy, ale to zmieniło się, jak tylko zobaczyła trójkę swoich uczniów.

– Co to ma znaczyć? Co tu robicie o tej porze? – zapytała ostro.

– Chodzi o pana Barettsa – zaczął James. Przełknął ślinę i zebrał się w sobie.– Pan Baretts chyba umarł - wypalił, a profesor McGonagall przekrzywiła głowę i zamrugała jak kot.


–Słucham?

– Myśleliśmy, że zasnął, ale zrobiło się późno i jak próbowaliśmy go obudzić... - zaczął Syriusz.

– Okazało się, że nie oddycha... i jest zimny – dokończyła Jacqueline.

– Jeśli to jakiś głupi dowcip to zapewniam was, że gorzko tego pożałujecie.

– Mówimy prawdę pani profesor – zapewnił James i najwyraźniej coś w jego tonie przekonało Minerwę, że cała sytuacja nie jest tylko niesmacznym żartem.

– Na brodę Merlina. Zaraz was odprowadzę do wieży Gryffindoru – powiedziała, podeszła do kominka i rzuciła garść proszku Fiuu do ognia.

– Poppy, idź proszę do gabinetu Baettsa jak najszybciej.

– Pani Pomfrey już mu nie pomoże – mruknęła pod nosem Jacqueline, a James szturchnął ją lekko, dając do zrozumienia, że powinna się zamknąć.

Profesor McGonagall ponownie wrzuciła garść proszku do kominka.

– Dyrektorze, dostałam informację o rzekomej śmierci pana Barettsa, odprowadzę moich uczniów do wieży i pójdę prosto do biblioteki, poprosiłam już Popy, żeby tam poszła.

– Nie wierzy nam pani? - zapytała Jacqueline, kiedy profesor McGonagall zwróciła się w ich stronę.

– Wierzę panno O'Hara, mam po prostu nadzieję, że się pomyliliście – powiedziała, zaskakująco łagodnie.

Jacqueline była pewna, że się nie pomylili, ale stwierdziła, że nie ma sensu się kłócić.

– Odprowadzę was do pokoju wspólnego, idziemy. Wszystko w porządku? - zapytała jeszcze, ale cała trójka pokiwała tylko głowami.

W drodze do wieży Gryffindoru nikt się nie odzywał. Profesor McGonagall wyglądała na zmartwioną i zdenerwowaną, ale nie złą więc Jacqueline nabrała nadziei, że może jednak nie wyrzucą ich ze szkoły i skończy się na szlabanie, nawet jeśli miałby on potrwać do końca roku... ewentualnie do końca siódmej klasy.

– Jeśli okaże się, że faktycznie jest tak, jak mówicie, musimy poinformować o tym incydencie waszych rodziców. Być może dyrektor będzie chciał z nim porozmawiać osobiście.

James i Syriusz wymienili zaniepokojone spojrzenia, ale Jacqueline wiedziała, że mugole nie mogą wejść do Hogwartu, więc ewentualna wizyta rodziców jej nie dotyczy.

– Pani Profesor, my naprawdę, nie nie zrobiliśmy. Pan Baretts.... po prostu zasnął i się nie obudził – powiedziała Jacqueline, kiedy stanęli przed portretem Grubej Damy.

– Ależ panno O'Hara przecież nie sądzę, że to w jakikolwiek sposób wasza wina – powiedziała profesor McGonagall, najwyraźniej zdziwiona samym tym pomysłem.

– Idźcie już spać. Gdyby któreś z was chciało...porozmawiać to oczywiście jestem do dyspozycji. Dobranoc.

– Dobranoc pani profesor – powiedzieli zgodnie i przeszli przez dziurę pod portretem. W pokoju wspólnym o dziwo zastali Remusa i Petera grających w gargulki.

– Co tak długo? Myśleliśmy, że będziecie nocować w bibliotece – powiedział Remus.

– Ukrywaliśmy zwłoki – rzuciła Jacqueline bezmyślnie. James i Syriusz spojrzeli na nią i cała trójka wybuchła opętańczym śmiechem.

– Eee, dobrze się czujecie? - zapytał Peter.

– Jakie zwłoki? Co wyście znowu zrobili?

– Dobra, przestańcie, to nie jest śmieszne – powiedział James, ale cały czas trząsł się ze śmiechu.

–W ogóle – przyznał skulony wpół Syriusz.

– Wiem – wydusiła Jacqueline i poczuła jak łzy śmiechu lecą jej po twarzy.

– Koniec, uspokoicie się – powiedział Syriusz, ale sam nie posłuchał własnego polecenia.

– Sam się uspokój – rzuciła Jacqueline.

– Potrzebujecie egzorcysty? - zapytał Remus, patrząc na nich od jednego do drugiego. Jeszcze kilka minut zajęło im zanim całkowicie się uspokoili, ale w końcu wszyscy zamilkli i przestali się śmiać.

– Teraz powiecie co się stało?

– Pan Baretts nie żyje. Umarł, jak siedzieliśmy w czytelni – powiedział Syriusz.

– Że co? – zdziwił się Peter.

– I to was tak rozbawiło? -spytał skonsternowany Remus.

– Nie! – zaprzeczyła cała trójka.

– Musieliśmy odreagować, to był długi wieczór – powiedział James.

– Trochę nas poniosło, ale nie śmiejemy się z tego, że ktoś umarł – zapewniła Jacqueline.

– Ale jak to się stało? Pomogliście mu jakoś? – zapytał wyraźnie przestraszony Peter.

– Pomogliśmy w czym? Przenieść się na tamten świat? – zakpił Syriusz.

– Jak chcieliśmy go obudzić, był już zimny – wyjaśniła Jacqueline Peterowi, co chyba tylko jeszcze bardziej go przestraszyło.

– Merlinie...chyba was za to nie ukarzą co? – westchnął Remus.

– Chyba nie, przynajmniej profesor McGonagall nie wyglądała, jaby chciała nas karać.

– Ale za to chcą powiadomić rodziców – westchnął Syriusz żałośnie. – O'Hara, czy Irlandczycy przypadkiem nie powinni przynosić szczęścia? Wiesz, że jesteś w tym wyjątkowo kiepska? - uśmiechnął się do niej kpiąco.


– Syriusz! – upomniał go Remus.

– To się tyczy tylko rudych, cała reszta z nas przynosi pecha, a w tym jestem fantastyczna – odgryzła mu się, a wszyscy się roześmiali. – Nie wiem jak wy, ale ja padam na twarz, idę spać

Irish (bad) Luck [Syriusz Black x OC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz