Pogoda 1 września 1972 oddawała nastroje większości dzieci na wyspach brytyjskich na myśl o powrocie do szkoły po dwóch beztroskich miesiącach wakacji, mianowicie odbierała życiu całą radość. Lodowaty wiatr wiał we wszystkich kierunkach na raz, niosąc podmuchy kłującego w twarz deszczu tak, że wszelkie próby osłonięcia się parasolem były zupełnie bezcelowe.Jacqueline i Deirdre tym razem przybyły do Londynu same przez burzliwe wody morza celtyckiego i zasnute mgłą angielskie wsie. Po dotarciu na dworzec Kings Cross Jacqueline prawie natychmiast zauważyła rozczochraną jak wszystkie nieszczęścia głowę Jamesa który znalazł już Petera i Remusa i witał ich z entuzjazmem słyszanym z połowy peronu.
-Mamo, moi przyjaciele są tam chodźmy! - zapaliła się Jacqueline i pchając przed sobą wózek z kufrem i nieszczęsną gitarą której przywiezienie obiecała Syriuszowi a która swoją nieporęcznością przez całą drogę doprowadzała je obie do szału.
Deirdre chcąc nie chcąc podążyła za nią w stronę całkiem już sporej grupki dzieci i dorosłych wyciągając z pamięci wszystkie szczegóły na temat przyjaciół Jacqueline, które ta przekazała jej przez ostatnie miesiące. Wybuch radości który miał miejsce kiedy Jacqueline dotarła do przyjaciół lekko zaskoczył ale i ucieszył Deirdre, wyglądało na to, że dzieci naprawdę mocno się zżyły podczas pierwszego roku nauki.
-Pani zapewne jest mamą Jacqueline - sporo starszy, szczupły rozczochrany mężczyzna wyciągnął do niej rękę na powitanie
- Fleamont Potter, bardzo mi miło, a to moja żona Euphemia.-Deirdre O'Hara, miło mi - przywitała się ze szczupłą kobietą której poznaczona zmarszczkami twarz mówiła, że choć przeszła swoje to też dużo się w życiu śmiała. Deirdre podejrzewała, że głównym źródłem radości w życiu Euphemii Potter był jej syn na którego cały czas spoglądała kątem oka jakby nie mogła się nacieszyć jego widokiem.
-Cieszę, że udało nam się w końcu poznać Deirdre, masz naprawdę śliczną córkę i taką rozsądną. James nam mówił jak ustawiła tych naszych łobuziaków do pionu podczas tego przykrego incydentu z wiosny - powiedziała Euphemia a James i Jacqueline prychnęli śmiechem wspominając przygodę w bibliotece od której zaczęła się ich przyjaźń.
-Cóż dziękuję, liczę, że tak jej już zostanie - odpowiedziała Deirdre i przedstawiła się Hope i Lylallowi Lupin oraz Elisabeth Pettigrew która pracą wytłumaczyła nieobecność męża.
Deirdre pomyślała z ironią, że dobrze wiedzieć, że chociaż ktokolwiek tu pracuje bo czasem wydawało jej się, że wszyscy czarodzieje dysponują nieograniczoną ilością wolnego czasu.
-James, Peter i Remus, kogoś brakuje w tej wesołej ferajnie dobrze pamiętam? - zapytała patrząc po koleji na chłopców
-Państwo Black mają własne towarzystwo - mruknął Fleamont wskazując głową na stojących w pewnym oddaleniu parę czarodziejów i dwóch czarnowłosych, ładnych chłopców z których wyższy musiał być przyjacielem Jacqueline.
Deirdre instynktownie zalała fala nieufności do tych ludzi, gdyby miała na to jakiś wpływ wolałaby żeby Jacqueline trzymała się od nich wszystkich jak najdalej włącznie z tym całym Syriuszem ale wiedziała lepiej niż żeby zabraniać jej czegoś czego i tak nie będzie w stanie wyegzekwować.
Prawda była taka, że nie miała już praktycznie żadnego wpływu na to co robi i na kogo wyrośnie jej córka, czarodziejski świat bezlitośnie upominał się o swoich i nie tolerował wyjątków.
Po astronomicznej ilości uścisków i pożegnalnych słów chłopcy i Jacqueline wpakowali się do wagonu a pociąg wyjechał z dworca żeby szybko zniknąć w gęstej mgle.
CZYTASZ
Irish (bad) Luck [Syriusz Black x OC]
FanfictionKrwawe Kłopoty w Irlandii Północnej i Pierwsza Wojna czarodziejów zaczynają się z początkiem lat siedemdziesiątych. Być może obie te wojny mają ze sobą więcej wspólnego, niż ktokolwiek się spodziewa? Oba konflikty poznaje Jacqueline O'Hara, która p...