Jacqueline stała na zasypanym śniegiem balkonie głaszcząc czarne, lśniące pióra smukłej jarzębiaki. Jacqueline od pierwszej chwili sowa, którą rodzice Jamesa podarowali jej na urodziny, bardziej kojarzyła się z krukiem. Nawet nie musiała się zastanawiać nad imieniem dla niej, od razu było oczywiste, że pasuje tylko jedno.Morrigan – bogini magii, podziemnych światów, wojny, krążąca w postaci kruka nad polami bitew. Pasowało do niej to imię. Sowa przez większość czasu patrzyła na nią żółtymi ślepiami z wyniosłością, jakby to ona robiła łaskę Jacqueline, pozwalając się karmić i głaskać. Właściwe trochę tak było, zajmowanie się zwierzęciem stanowiło doskonałe usprawiedliwienie dla unikania towarzystwa, z czego Jacqueline skwapliwie korzystała podczas ostatnich kilku dni. Była wdzięczna, że pani Potter, która musiała zdawać sobie sprawę, że Jacqueline ucieka do swojego pokoju, korzystając z byle pretekstu, pozwalała jej na to bez zbędnych komentarzy. Nie potrafiła nic poradzić na to, że czuła się jak intruz, choć James i jego rodzice robili wszystko by pokazać jej, że jest wręcz odwrotnie. Że nie jest w ich domu nawet mile widzianym gościem, ale domownikiem. James jeszcze w weekend po pogrzebie przyczepił do drzwi małą karteczkę z napisem „pokój Jacqueline", jakby chciał podkreślić, że pokój do tej pory nazywany gościnnym, ma już stałego mieszkańca.
James naprawdę imponował jej w tej całej sytuacji. W końcu dzielił się z nią nie tylko miejscem w swoim domu, ale też uwagą i miłością własnych rodziców. Ze szczodrością kogoś, kto nigdy nie zaznał strachu, że zabraknie dla niego tej uwagi czy czasu; że zabraknie dla niego miłości. Takie obawy zdawały się nie nawiedzać Jamesa, zupełnie jakby był przekonany, że przecież starczy dla wszystkich.
Morrigan huknęła głucho, chwilę przed tym, zanim rozległo się ciche pukanie do drzwi, zupełnie jakby usłyszała lub wyczuła, że ktoś się zbliża.
– Proszę – odpowiedziała Jacqueline, wracając do pokoju z sową na ramieniu, gdzie odłożyła ją do klatki.
– Gość przyszedł do panienki – zaskrzeczała Złudka przez uchylone i drzwi i zniknęła, zanim Jacqueline zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
Złudka wykazywała zdecydowanie najmniejszy entuzjazm wobec jej obecności w domu Potterów. Może chodziło o to, że skrzaty były silnie związane magią z konkretną rodziną, a Jacqueline mimo wszystko nie była jej częścią, ale nie była również gościem. Miała wrażenie, że skrzatka była nieco urażona poleceniem pani Potter, by traktowała wszelkie prośby Jacqueline na równi z pozostałymi członkami rodziny. Jacqueline oczywiście starała się unikać wszelkich interakcji ze skrzatką, której w głębi serca trochę się bała, ale to podejście również miało swoje słabe strony. Kiedy w nocy po przyjeździe na ferie nie mogąc spać, zawędrowała do kuchni po herbatę, Złudka wyglądała na szczerze obrażoną tym, że Jacqueline nie poprosiła jej o pomoc, skoro czegoś potrzebowała. Nie dojdzie człowiek do ładu z tymi skrzatami.
Jacqueline wrzuciła do klatki jeszcze trochę karmy, chcąc podlizać się sowie i zeszła na dół, na spotkanie z Kieranem, który już dawno zapowiedział się na odwiedziny w świętego Szczepana, czy jak mówili Anglicy Boxing Day. Kieran wypił herbatę, porozmawiał z Potterami o jakiś bzdetach, po czym zaproponował jej spacer po ogrodzie.
– Jak się czujesz? – zapytał. Oboje jakoś instynktownie i naturalnie ruszyli w stronę przylegającego do skraju ogrodu lasu. Zupełnie jakby Kieran, tak samo, jak ona czuł się zbyt odsłonięty na otwartej przestrzeni.
Jacqueline wzruszyła tylko ramionami.
– W porządku – mruknęła gdzieś przed siebie.
– A tak naprawdę? – zapytał Kieran, opierając się plecami o oszroniony pień jednego z dębów.
CZYTASZ
Irish (bad) Luck [Syriusz Black x OC]
FanfictionKrwawe Kłopoty w Irlandii Północnej i Pierwsza Wojna czarodziejów zaczynają się z początkiem lat siedemdziesiątych. Być może obie te wojny mają ze sobą więcej wspólnego, niż ktokolwiek się spodziewa? Oba konflikty poznaje Jacqueline O'Hara, która p...