Nadzieja matką głupich.•54•

318 13 0
                                    


KLAUS


Gdy światło na piętrze się zapaliło, mi udało się zapalić to na dole.
Odrazu zacząłem się rozglądać za Hayley i Katie.
Zauważyłem wikołaczyce która leżała na ziemi. Chciałem ruszyć w jej stronę ale przyniej odrazu pojawił się Elijah.

Zirytowało mnie to.
Nawet bardzo.

Co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało to to, że nigdzie nie wiedziałem Katie. Na szczęście po chwili zauważyłem ją schodzącą z piętra.
Domyśliłem się, że to ona zapaliła światło. Ona jedyna z tych wszystkich zgromadzonych była wstanie pomyśleć o innych.
Nawet poświęcając samą siebie.

Katie przed zgaszeniem światła stała z tyłu, zaraz przy wyjściu. Wszyscy inni którzy też tam stali uciekli, no oprócz jej chłoptasia.

Zapatrzyłem się na nią i zauważyłem, że ona naprawdę ucierpiała.

Chciałem do niej podejść ale nie wiedziałem czy mogę. Bo ona nie była już moja.

W końcu zdecydowałem się tam iść, podeszłem do nich.
Dylan trzymał i oglądał jej rękę.

- Dlaczego się nie goi?- zapytaliśmy jednocześnie.
A ona zdezorientowana spojrzała najpierw na mnie potem na niego.

- Nic mi nie jest. Wyluzujcie.- zabrała od niego rękę.- Serio, bo ta sytuacja robi się dziwna.

- Dlaczego to się nie goi?- ponowniłem pytanie tym razem bez zbędnego wsparcia.

- Nie wiem. Po prostu ostatnio tak jest i tyle.- oznajmiała lekko i wzruszyła ramionami.

- Jak?- zapytałem.

- No czy ja muszę wszystko tłumaczyć?- zirytowała się.
- Moje rany goją się wolniej albo wcale.

- Dlaczego nic o tym nie mówiłaś?- zapytałem, trochę mnie to zmartwiło. Bo to nie jest normalnie i nie zwiastuje niczego dobrego.

- Bo to nic ważnego.- stwierdziła przewracając oczami.-Radzę sobie sama. Nie ma tragedii, póki żyję...- tu przerwała na chwilę, chyba zastanawiając się co dokładnie powiedzieć.- to żyje. Więc nie dramatyzuj.- stwierdziła posyłając mi spojrzenie, które chyba miało mnie uspokoić.

- Czy ty słyszysz co ty w ogóle mówisz, Katie?- zapytałem zirytowany jej postawą.

- Uwierz mi, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego co mówię i jak postępuje. Nie martw się.- dodała i chciała już odejść.

- Jak mam się do cholery nie martwić skoro nawet nie przejmujesz się swoim stanem. A kierujesz się tym, cytuję " Jak umrę to umrę i trudno." Bardzo odpowiedzialne i dojrzałe podejście. I teraz ja mam się nie martwić, tylko liczyć na to, że jeszcze cię zobaczę.
- stwierdziłem a ona zdziwiona na mnie spojrzała.– Bardzo wykonalne.

- Ale ty teraz masz do mnie problem, czy jak?- zapytała oburzona.- To chyba trochę nie na miejscu. Bo wybacz ale jestem w stanie sama decydować co jest dla mnie dobre a co nie. A to, że się martwisz to nie moja wina.
- dodała po chwili.

- Nie twoja, to w takim razie czyja?- zapytałem.- Interesujesz mnie ty, a nie nikt inny. Więc to raczej ty decydujesz kiedy się martwię, a kiedy nie.- oznajmiałem już lekko zirytowany.

- To zajebiście. Ale jeżeli tak wygląda to, że się martwisz to dobrze ci radzę przestań. Bo już nie musisz się mną interesować.- stwierdziła, a ja spojrzałem w jej oczy. Złapałem z nią kontakt wzrokowy. W jej oczach widziałem ból, ale i nienawiść.
Nienawiść do mnie.
-To już nie działa! To, że na mnie spojrzysz nie znaczy, że zrobię to co chcesz.- powiedziała, odwróciła się i wyszła.

 Back To Pain. •Klaus MikaelsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz