Rozdział 46

693 80 4
                                    

Zasada numer czterdzieści sześć

Pozwól zapomnieć


Jeongguk nie miał pojęcia jak tu wylądował, ale nie wiedział gdzie indziej miał pójść. 

Na podłodze jego starego mieszkania, małej klitki, gdzie spędził większość swojego dzieciństwa z dziadkiem, leżały porozwalane dokumenty, które jakiś czas temu młodszy otrzymał z rąk nieznajomej mu kobiety. Dziwnie było mu czytać coś co napisała jego matka, nie potrafiąc sobie nawet przypomnieć jej twarzy.

Matki...

Guk zagryzł wargę, wzdychając ciężko. Mógł uwierzyć w to, że jego rodzice nie byli jego prawdziwymi rodzicami. W końcu sam Taehyung już kiedyś mu to zasugerował i większość rzeczy się ku temu chyliła, jak różnice w ich wyglądzie, któych dopatrzył się młodszy w zdjęciachz młodości, które również znajdowały się w kopercie, wraz z jego pogniecionym certyfikatem urodzenia, z oryginalnym imieniem - Lathan Marah Jones. Uważał to nieco za ironiczne, że jego drugie imię było tak naprawdę imieniem jego opiekunki od tyłu. Z dokumentów dowiedział się również, że dziwne imię miało służyć mu jako klucz wolności na ścieżce międzynarodowej. Zanim Haram napotkała na swojej drodze Jisuka, w planach miała uciec do Ameryki. Zmieniła jednak zdanie, kiedy znalazła swojego sojusznika.

Jego dziadka. 

Jeongguk miał już szczerze dość płakania, kiedy uświadomił sobie, że jego życie było jednym wielkim kłamstwem - nigdy nie miał prawdziwej rodziny, była to tylko szopka, która rzekomo miała ukryć to kim naprawdę był. 

To była jedyna rzecz, w którą lekarz nie wierzył. 

Nie mógł sobie wyobrazić, żeby mógł być jakąś dziwną istotą, która mogła się odradzać. Fakt, szybko się regenerował, ale odpierał od siebie myśli, że mogło to być spowodowane czymś więcej niż dobrym systemem odpornościowym. Perspektywa bycia udanym, rządowym eksperymentem była tak absurdalna, nie do uwierzenia, dlatego naturalnie młodszy pomyślał o tym, że musiała to być jakaś bajeczka związana być może z jego porwaniem. Musiał to koniecznie sprawdzić, ale jedno zdanie nie dawało mu spokoju.

"Ktokolwiek się o nim dowie, zginie. Musimy go chronić. Chronić idei."

Był to jeden z ostatnich zapisków w dzienniku jego ojca, a raczej Jeona Jihwana. Chciał powiedzieć o tym V, zapytać go o dziwną organizację zwaną Uroborusem, ale...co jeśli w tym był gram prawdy?

- Jeon Jeongguk.

Młodszy podskoczył zaskoczony, niemal rzucając się po podłodze, kiedy dostrzegł w uchylonych drzwiach mieszkania wysoką posturę. Nie widział jej twarzy przez ciemny kaptur, ale sama jej obecność wystarczyła, że chłopak sięgnął po dokumenty, wrzucając je w pośpiechu za siebie.

- Spokojnie, nie przyszedłem siać paniki - odparł, odsłaniając poły swojego płaszcza. Na widok topora z jadeitem jego serce nieco się uspokoiło. Wkrótce mężczyzna odsłonił swój kaptur, prezentując się przed nim. Był zdecydowanie jednym ze starszych mężczyzn, bliskich czterdziestki. 

- Thirio-ssi wysłał mnie po ciebie.

Guk odetchnął, patrząc na niego z lekką nieufnością, ale po chwili przyjrzenia się przypomniał sobie, że musiał go widzieć w Kuthulu. Nie przebywał tam na co dzień, więc nie rozpoznał go od razu. Miał bardzo charakterystyczny ubiór, który wręcz przypominał jakiegoś Łowcę. Jeśli Jeon dobrze pamiętał, ten oddział klanu zajmował się likwidowaniem wrogów i akcjami w terenie.

- Skąd wiedział, gdzie jestem?- zapytał cicho.

- Wybrał kilkudziesięciu z klanu, by ciebie znaleźć. Moje imię to Hajin. 

Killing Spree | TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz