Rozdział 70

370 43 6
                                    

Zasada numer siedemdziesiąt

Każdy rozlew krwi jest tragedią


Taehyung chciał tylko, żeby Jeongguk był bezpieczny.

Nie potrafił sobie do końca przypomnieć, może z wyjątkiem Jennie, kiedy tak bardzo się o kogoś troszczył. Oczywiście, martwił się o Jimina, jako o swojego przyjaciela, o Namjoona, jako iż był jego bratem, ale coś w jego głębi mówiło mu, że sobie poradzą. W jego oczach jednak Jeongguk musiał być chroniony przed tym upadłym i zgorzkniałym światem, którego on widział już każdy zakamarek. Może światy Kima i Jeona nie różniły się tak bardzo, ale ten, w którym od lat żył V zżerał go, zabierał całą energię, spędzał sen z powiek, tworzył koszmary, których nawet nie wiedział, że można mieć. Słyszał krzyki swoich ofiar, czuł jak ciepło ucieka z ich ciał i wręcz mógł wyczuć pod palcami znikający puls. 

Mimo że już dawno opuścił miejsce sprzed pięciu lat, gdzie dokonał mordu na dwudziestu niewinnych osobach, wracał tam każdego wieczoru, jak tylko w pokoju zaczynało się ściemniać. Otaczała go ciemność i gdyby nie Guk, nie byłby pewien, czy znalazłby kiedykolwiek spokój. On był jego światłem. Nie chciał, aby młodszy zatracił to, bo Kim nie był pewien, czy sam dałby radę wyłowić ich oboje z mroku. Ledwo co był  w stanie stać o własnych nogach, choć był pewien, że dla Jeongguka byłby w stanie upaść niejednokrotnie, scałować grunt, po którym mniejszy by chodził.

Dzisiaj znów zabije wiele ludzi.

Niektórzy z nich będą mieli rodziny, niektórzy marzenia i plany na przyszłość, niekoniecznie związane z przestępczością. Może ktoś akurat następnego dnia miał kończyć z półświatkiem i kupić sobie domek na obrzeżach. Niestety, V jako szefowi nie wolno było o tym myśleć. Co innego myślał Taehyung, czując jak palce zastygają na jego sztylecie. 

- Szefie. 

Kim otworzył szeroko swoje oczy, patrząc na obraz przed nim. Dotarcie na wyspę wcale nie było takie łatwe. Nie mieli jak dojechać tam autami, a podróż statkiem byłaby zdecydowanie zbyt wolna. Dlatego wybrali opcję lecenia nisko, blisko tafli wody w kilku samolotach operacyjnych, które V pozyskał z własnego klanu, ale też i od Bibi, która zdecydowała się osobiście towarzyszyć mu w tej misji ze swoimi członkiniami. Bibi miała o wiele lepsze możliwości jeśli chodzi o transport. Jej maszyny były niemal niewykrywalne, ale czemu się dziwić? W końcu kobieta zajmowała się transportowaniem ludzi za granicę.

- Tak? - odchrząknął, wwiercając swoje oczy w Hoseoka.

- Za pięć minut będziemy u celu - wymruczał, będąc uzbrojonym po zęby. 

- Dobrze. Bądźcie gotowi do lądowania. 

- Tak jest.

Niech to się niedługo skończy - pomyślał Kim. 


. . . 


- Chunnie! - zawołał podekscytowany lekarz, wchodząc co domu.

Chłopiec poderwał się z wielkiego, puszystego dywanu, na którym siedział. na jego buzi pojawił się wielki uśmiech na widok Seokjina, którego nie widział od dawna. Co prawda był tu całkiem niedawno, ale dla małego to było jak wieczność. Zaczął się bardzo przywiązywać do każdego z klanu i niemal każdego traktował jak swojego wujka. 

Jin, nieco zamachany po wchodzeniu po schodach i pieszej wspinaczce tutaj z powodu swojego ukochanego mercedesa, który w trakcie drogi postanowił złapać gumę, oparł się o framugę drzwi, zanim wszedł do środka.

Killing Spree | TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz