Rozdział 67

331 48 9
                                    

Zasada numer sześćdziesiąt siedem

Zbliżamy się do końca


Jeongguk zastanawiał się bardzo długo, dlaczego teraz jest w stanie dostrzec Marah a wcześniej nie był. Najwidoczniej fakt, że Chun mógł go widzieć był spowodowany głównie tym, że dzieci z natury miały o wiele bardziej rozbudowaną wyobraźnię niż starsi. Nie żeby sugerował, że Marah nie istnieje, bo byłoby to kłamstwo. Jednak, dzieci o wiele lepiej wyobrażały sobie różne kształty, potrafiły zwizualizować nawet najbardziej skrajne pomysły, na które nie wpadłby żaden dorosły. 

Za to u młodszego - widział ją pierwszy raz w chwili swojej śmierci i w chwili ogromnego stresu i szoku. Może mógł śledzić ją wzrokiem teraz po raz drugi, bo był w niebezpieczeństwie również był nieco przestraszony? Lekarza to denerwowało, bo nie znał odpowiedzi na wiele pytań, ale nie mógł nikogo o to winić. O Nieśmiertelnych było bardzo mało informacji, bo większość albo została zniszczona, jest przechowywana albo nigdy w ogóle nie istniała. Sam projekt trwał bardzo krótko.

Był jednak wdzięczny za namiastkę informacji jaką miał i za sam fakt, że duży, ciemny wilczur prowadził go teraz w ślad za niedźwiedziem na otwartą polanę. Droga nie była szlakiem, który utworzył V do spokojnych spacerów. Była dzikim targnięciem się na wiele dziur, odstających gałęzi i nierówny teren blisko urwiska. Marah jednak była bardzo ostrożna i potrafiła wręcz warknąć w kierunku Jeona, jak tylko ten zbliżył się za blisko skały, która nie była ani trochę stabilna.

W końcu jednak dotarli do miejsca, o którym Guk nie miał pojęcia. Musieli być naprawdę głęboko w lesie, bo nawet duży, lśniący księżyc nie oświetlał im drogi. Swoją drogą młodszy zauważył, że po swojej śmierci jego wzrok się wytężył i był nawet w stanie widzieć lepiej po ciemku, jakby miał noktowizor. 

Marah warknęła nisko, siadając na ziemi, gdy znaleźli się w mało specjalnym miejscu. Była to mała polanka, bez śniegu, który nie dał rady przebić się przez gęste korony drzew. Nie było tu żadnego potoku, co w tych górach było nierzadkie, żadnego oczka wodnego, nawet kamieni. Sam suchy mech. Zupełnie jakby życie tu nigdy nie zawitało.

- Miło mi ciebie znowu widzieć.

Jeon powoli podniósł swoje oczy, rozglądając się między drzewami, by dostrzec postać niedźwiedzia. Był duży i majestatyczny, z delikatnymi, jaskrawozielonymi wzorami, które pełzały po całej jego posturze. Z daleka nie były ani trochę widoczne i gdyby nie fakt, że to była Haiga, to może Guk uznałby ją za piękną.

Zza niej wyjrzała postać ubranego w mundur policyjny Yixinga. Miał dość przyjazny wyraz twarzy, jakby słowa, które wcześniej wypowiedział, faktycznie były prawdziwe. 

- Nie odwzajemniam tego uczucia.

Oczy starszego opadły na dłonie Jeona. Uśmiechnął się lekko na widok pistoletu, który Jeongguk zabrał jeszcze jak był z Jiminem w domu. Miał nadzieję, że Park mimo wszystko poinformował klan o całej sytuacji. Taehyung musiał o tym wiedzieć.

O tym, że sługa Thanatosa naruszył ich teren.

- Po co ci to? - zaśmiał się nieironicznie.- Przecież wiesz, że nic mi to nie zrobi.

- Trochę czasu zajmie twoje odrodzenie się jak odstrzelę ci głowę - mruknął.

Yixing wybuchnął śmiechem mocniej, odrzucając głowę do tyłu. Dźwięk rozniósł się echem po lesie, drażniąc uszy młodszego chłopaka. W końcu jednak Zhang wyprostował się, skupiając swój wzrok na wilczurze.

- Piękna jest - powiedział.- Ma pewnie spory potencjał, co? Co jeszcze potrafi?

Co jeszcze...?

Killing Spree | TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz