Rozdział 4

794 107 13
                                    

Zasada numer cztery

Twoje istnienie ma znaczenie


Nikt nie zadawał pytań, nawet nie spojrzał w jego kierunku, kiedy siłą z klubu wyprowadzało go sześciu, zamaskowanych osobników. Jeongguk nawet nie odważył się wołać o pomoc, jasne, był na swój sposób idiotą, ale nie chciał umierać...a nadal tkwiący w ręce nieznajomego pistolet ciągle przypominał mu o istniejącym zagrożeniu.

Jeon zachłysnął się delikatnie, upadając na twardy beton, och ironio, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie nielegalnie tu wszedł. Pracownicy jednak rzucili tylko okiem w stronę szatyna, skinęli głową i zamknęli za sobą drzwi, zostawiając całą ósemkę na małym podwórzu. Nikt nie zwracał uwagi na to, że przez upadek na chodnik, chłopak rozbił delikatnie głowę i zaczął krwawić z okolicy łuku brwiowego.

Przez dłuższą chwilę chłopak po prostu tam leżał i nic nie robił. W głowie układał plan błagania o oszczędzenie życia, bo wątpił, że ucieczka będzie możliwa. Nie, kiedy po stronie tego szatyna było tylu mężczyzn. Wpatrywał się w kałuże w głębokich dziurach w chodniku, zanim ostrożnie spojrzał za siebie.

Ubrany na czarno nieznajomy patrzył n niego z niesmakiem, a neonowe światła okalały jego posturę. Gdyby nie broń, która była w jego rękach, Guk pomyślałby, że to anioł. 

- Próbowałeś mnie okraść.

Mimo, że mężczyzna na niego nie krzyczał, to i tak Guk poczuł nieprzyjemny dreszcz spowodowany niskim barytonem.

- Jak masz na imię?- odezwał się po raz kolejny.

Jeongguk otworzył usta, ale z jego warg nie wydobył się ani jeden dźwięk. Zamiast tego nadal wpatrywał się w kocie oczy swojego przyszłego, potencjalnego zabójcy. Jego twarz była zimna, nie malowały się na niej żadne emocje. 

- Nie odzywanie się wcale ci nie pomoże, chłopczyku... - zrobił kilka kroków w jego kierunku, ale nie zniżył się do jego poziomu.- Jeśli nieodzywanie ci jest na rękę, z przyjemnością odetnę ci język.

- Jeongguk - wydusił z siebie niemal natychmiast.

- Nazwisko - syknął.

- Jeon. Jeongguk Jeon - powtórzył, przełykając nerwowo ślinę.

Mężczyzna zmarszczył swoje brwi, prawdopodobnie dlatego, że nie rozpoznał nazwiska chłopaka. Jeongguk nie wiedział czy powinien się z tego powodu cieszyć czy też nie. Zamiast tego wędrował wzrokiem po osobnikach przed nim, dokonując przy tym zaskakującego odkrycia. Większość z nich to byli jego rówieśnicy, albo ludzie bardzo bliscy do jego wieku. Co mogli robić z takim mężczyzną?

- Wiesz ile warty jest ten sztylet? - szepnął nagle nieznajomy, czym przywrócił uwagę Jeongguka. Tym razem, zanim wypowiedział te słowa, nachylił się nad nim delikatnie, jakby te sowa miały być skierowane tylko i wyłącznie do niego.- Po co go ukradłeś?

Jeongguk pokręcił głową, nie wiedząc co może w ogóle powiedzieć. Wiedział, że nie ważne co teraz mu powie - i tak to skończy się jego śmiercią w najlepszym przypadku. Spuścił swoje oczy na beton, czując dziwne ukłucie w sercu. Strach zniknął niemal całkowicie. Poczuł złość na siebie, na swoją sytuację, smutek z powodu dziadka i żal do wszystkich ludzi. Do tych, którzy wyśmiewali się z niego w szkole z powodu bycia "kujonem", żal do byłych pracodawców, którzy ani trochę nie wywiązywali się z umów, żal do swoich znajomych, którzy odwrócili się od niego, jak tylko wyrzucili go ze szpitala.

Czy był jeszcze jakiś sens? 

W głowie Jeona zabrzmiał głos jego koleżanki. Przecież jego dziadek nie miał już wiele lat.

Killing Spree | TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz