23.12
Prezenty już kupione?
***
Rozglądała się po pokoju.
Jej pokoju.
Choć był trzy razy większy od wcześniejszych, nie opuścił ją ścisk i zaduch przez napieranie czterech ścian tworzących prostokąt. Intensywne, białe światło lampy sufitowej oświetlało jednoosobowe, metalowe łóżko ulokowane w kącie po prawej stronie od drzwi, przy boku znajdował się sosnowy stolik nocny sąsiadujący z opartą o ścianę frontową drewnianą prostą orzechową szafą. Naprzeciwko łóżka mieściło się małe biurko z krzesłem do kompletu. Na blacie stała najzwyklejsza czarna lampka. Meble wydawały się w użytku od paru lat, mimo to zostały zachowane w bardzo dobrym stanie.
Te parę elementów wyposażenia nie zapełniało pokoju. Nawet z nimi prezentował się pusto, jakby był dopiero w czasie remontu i betonowe szare ściany na dniach miały zyskać pięknego koloru.
Najbardziej ucieszył ją brak obrzydliwego sedesu, z którym męczyła się przez ostatnie dni.
– Psiakość – palnęła Ivy, jak tylko weszła do pomieszczenia. Najpewniej musiała dostrzec to, na co aktualnie Cynthia patrzyła ze skwaszoną miną. Podeszła do łóżka, ciągnąc za sobą nogawkę trzymanych spodni. Rzuciła kolejne ubrania na stertę zgromadzoną na materacu. To była już ich trzecia dostawa. Przemierzając pokój, wyjęczała: – Dzisiaj skończyłam sprzątać. Skąd to się wzięło? – Podskoczyła bardzo wysoko, jak na jej niski wzrost i dłonią zdjęła gęstą pajęczynę łączącą ścianę z szafą. – Nie ma dowodu, nie ma sprawy – spuentowała radośnie, wyrzucając zebraną sieć na korytarz. Próbowała nie stracić uśmiechu, gdy ta przykleiła się do jej palców, dzielnie walcząc o pozostanie w pokoju. – Mam nadzieję, że nie boisz się pająków – zwróciła się do Cynthii, wycierając dłonie o drewniane drzwi.
Wychowała się wśród drzew, więc pająki nie tyle ile były gośćmi w jej domu, lecz gospodarzami. Nie wywoływały w niej strachu, choć odczuwała obrzydzenie wobec zwisających pajęczyn. Ciocia zawsze powtarzała, że była to oznaka zaniedbanego domu.
Zaczynała natomiast lękać się klaustrofobicznych pomieszczeń bez dostępu do słońca. Ile go już nie widziała? Ponad tydzień? Dwa?
Ivy podchodząc do łóżka, potarła jeszcze ręce o jeansowe spodnie o luźnym kroju i naszytymi hologramowymi gwiazdkami. Dzisiejszy strój w porównaniu z poprzednimi zdawał się za normalny. Do spodni dobrała szarą, równie dużą koszulkę i adidasy niknące pod szerokimi nogawkami. Z makijażem także tym razem nie poszalała. Rzęsy jedynie podkreśliła eyelinerem, a alabastrowe policzki zaznaczyła różem.
Brytyjka wskazała na stworzoną przez siebie gromadę ubrań. Otwierała już usta, gdy nagle szare oczy otwarły się szeroko i bez słowa wybiegła z pokoju. Nie zostawiła Cynthii na długo samą, bo wróciła szybciej niż po minucie.
– Zapomniałabym o najważniejszym – stwierdziła, w biegu zarzucając zielone krótkie włosy na lewą stronę, odsłaniając rząd kolczyków na uchu. – Twoja karta. Jutro pokażę ci jak dokładnie działa i oprowadzę cię po bazie.
– Aurora Jones – przeczytała na głos wygrawerowane imię i nazwisko na podarowanej jej magnetycznej, grafitowej karcie przypiętej do smyczy. Identyczna zwisała ze szlufki spodni Ivy.
– Twoje nowe imię i nazwisko. Musisz jakoś widnieć w dokumentacji. Wymyśliłam ci fikcyjną historię, rodzinę, miejsce zamieszkania. Nawet stworzyłam dokumentację z etapów rekrutacji do FAHP na naszego agenta. Siedziałam nad tym parę dni, ale myślę, że było warto. Sama jak to czytam, nabieram się, że Aurora Jones naprawdę istnieje. Mam nadzieję, że nie wynudziłaś się przez ten czas, czekając?
CZYTASZ
Złote ciernie
Vampire„Jesteś pokryty cierniami. Złotymi cierniami. Za każdym razem, gdy się do ciebie zbliżam, ranisz mnie. Przebijasz mi serce i zostawiasz ogromne dziury, których nie dam rady załatać. Boję się, że niedługo nie będzie już miejsc do przebicia." Cynthia...