Rozdział ♦ Dwudziesty Dziewiąty

1.3K 98 87
                                    


Rękami zakrywała twarz

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Rękami zakrywała twarz. Choć Xander powiedział jej, żeby nie podglądała, nie mogła się powstrzymać. Była bardzo ciekawa, co zaplanował. Kazał jej zostać w samochodzie, a sam gdzieś ciągle znikał i po chwili wracał. Wyznacznikiem jego obecności był dźwięk otwieranego i zamykanego bagażnika.

Kiedy usłyszała, że znowu wrócił, nie mogła już wytrzymać. Ciekawość zżerała ją od środka.

Nic się nie stanie, jak tylko nieco zerknę – pomyślała, próbując siebie usprawiedliwić.

Lekko rozsunęła palce i spojrzała w boczne lusterko. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, dostrzegając Xandera trzymającego wiklinowy kosz piknikowy z oplecioną wokół różową koronką.

– Pomóc, staruszku? – zapytała, na moment zapominając, że miała tego nie zobaczyć. Natychmiast ponownie zasłoniła oczy i w duchu liczyła, że był zatopiony we własnych myślach i jej nie usłyszał.

– Nieładnie, lisico. Miałaś nie podglądać – zagrzmiał, choć w jego tonie nie słyszała złości. Raczej rozbawienie, jakby zdawał sobie sprawę, że Cynthia w końcu to zrobi i tylko na to czekał.

– Nie podglądam – mruknęła jak dziecko nakryte na podjadaniu kuchennych ciasteczek, które broniło się, że ich nawet nie tknęło, choć jedno trzymało w dłoni.

– Cynthio...

Słysząc głos koło siebie, aż podskoczyła.

– Kiedy? – Serce zatrzepotało w jej piersi. Mimo że jeszcze chwilę temu słyszała i widziała, jak stał przy bagażniku, teraz siedział koło niej na fotelu kierowcy. – Jak? – zapytała bardziej siebie niż jego, krzywiąc twarz w zadumie. Wyciągnęła rękę i dźgnęła palcem ramię chłopaka.

– Ał? – Był skołowany.

– Myślałam, że to tylko złudzenie... No co? Nie słyszałam trzasku drzwi – broniła się pod naporem niedowierzającego spojrzenia wampira.

– Obiecałem więcej bez twojej zgody nie mieszać ci w głowie. – Słysząc powagę w jego głosie, od razu pożałowała, że tak pomyślała.

Przecież zaczęli od nowa. Musiała mu zaufać.

– Przepraszam...

Jego spojrzenie zmiękło. Nie był na nią zły, choć, mimo że tego nie pokazywał, wiedziała, że poczuł się zawiedziony.

– Zasłoń oczy i teraz nie podglądaj.

– A jesteś pewny, że nie potrzebujesz mojej pomocy? Dwieście lat na karku to nie mała liczba. Kości nie te same, a ten koszyk wygląda na bardzo ciężki. – Postanowiła nieco rozluźnić atmosferę.

– Moje kości i ja mamy się bardzo dobrze – oznajmił butnie, wysiadając z auta. Dostrzegła, jak jego wargi zadrżały. Zanim przymknął drzwiczki, spojrzał na dziewczynę. – Mogę ci potem pokazać, jak bardzo się dobrze mamy. Ja, kości... i pewna inna część mojego ciała.

Złote ciernieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz