Rozdział ♦ Dwudziesty Siódmy

1.6K 112 127
                                    

Odnosiła wrażenie, że została zakopana żywcem i znajdowała się gdzieś głęboko pod ziemią

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Odnosiła wrażenie, że została zakopana żywcem i znajdowała się gdzieś głęboko pod ziemią. Drewniana trumna, w której została pochowana, w pewnym momencie chrupnęła i pojawiła się szczelina, przez którą zaczęła wsypywać się ziemia. Brała głośne i przerywane oddechy. Powietrze wydawało się już na wyczerpaniu i zamiast tlenu do jej nozdrzy dostawała się mokra gleba. Wypełniła płuca, by po chwili mogły w nich wykiełkować nasiona. Ich korzenie jak żyły rozeszły się pod jej skórą. Stała się nawozem dla rosnącej roślinności. Przeczuwała jednak, że zwiędną bardzo szybko. Potrzebowały światła, by przeżyć, za to ona zbyt się go lękała. Parzyło ją. Było niebezpieczne. Pod ziemią nie mogło jej dosięgnąć. Jednak jeśli postanowi tu zostać, rośliny obumrą.

Nie mogła wiecznie kryć się w ziemi.

Snop światła przebił się przez warstwę gleby, wypalając w niej dziurę. Padł na jej skórę, przypalając ją w tym miejscu. Po chwili pojawił się kolejny, a tuż za nim następny. Jej twarz płonęła skąpana w blasku złotych tęczówek.

To właśnie ich się obawiała.

Złotym oczom towarzyszył ból i cierpienie. Tam, gdzie się pojawiały, zostawały jedynie zwęglone szczątki.

Jej serce Xander również doszczętnie spalił.

Oszukał ją, zabawił się i wykorzystał.

Ukryła się w jego ramionach, sądząc, że ten ochroni ją od nadchodzącej burzy, w czasie gdy on był tym, którą ją przywołał.

Xander był złotooką istotą.

Pamiętała. I już nigdy nie pozwoli mu na ukrycie tego przed nią.

Miażdżąca jej ciało ziemia zniknęła, a w zamian pojawiła się pierzyna przykrywająca ją aż do szyi. Smugi światła zamieniły się w delikatny półmrok. Wystarczyło jedno spojrzenie na wielkie okna odsłaniające widok na taras, aby uświadomiła sobie, w czyim pokoju się znajdowała. Omiotła wzrokiem pomieszczenie, odnajdując gospodarza.

Xander siedział nieruchomo na krześle tuż przy swoim łóżku, które akurat zajmowała. Nie wpatrywał się w nią. Wzrok miał opuszczony. Wbity w jej dłoń przykrytą jego.

Chciała ją wyrwać. Jednak jej ciało było zbyt wiotkie, aby choć ruszyła palcem. Nie miała nawet siły na tak niewielką czynność, jak skrzywienie się z odrazą.

Zdołała zaledwie wpatrywać się w ich dłonie, odczuwając przy tym bolesną stratę.

– Dlaczego? – Wydostało się z jej gardła, jednak to ochrypłe i nijakie coś ledwie imitowało jej głos. Zdawało się bardzo obce i takie... pozbawione życia.

Uniosła wzrok, napotykając ciemne spojrzenie. Jego oczy powróciły do ludzkiej postaci, jednak dla niej malowały się już tylko jako wampirze.

– To nie jest odpowiedni moment na rozmowę. Masz gorączkę. Powinnaś jeszcze odpocząć. – Jego głos również nie brzmiał jak ten, do którego zdołała przywyknąć przez ostatnie tygodnie. Ten należał do Złotego. Pobrzmiewał nieprzyjemnym dystyngowanym tonem.

Złote ciernieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz