Rozdział ♦ Dwudziesty Drugi

1.5K 114 167
                                    

Komentarze jak zawsze bardzo mile widziane <3

Komentarze jak zawsze bardzo mile widziane <3

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Stawiam domek. – Bates zatarł ręce z uciechy i uśmiechnął się z satysfakcją.

– Już podaję. – Bethany, która dzisiaj wcieliła się w rolę banku, w ręce mężczyzny podarowała już trzeci domek, odbierając w zamian plik banknotów w fikcyjnej walucie.

– Uważajcie dziewczyny, bo niedługo będę stawiać hotel – zaświergotał i pochylił się do przodu, by odłożyć domek na planszy.

– Jak to możliwe, że tak dobrze ci idzie? – Bethany wydawała się z tego faktu bardzo niezadowolona. Z całej trójki szło jej najgorzej. Kończyły się jej banknoty i z każdą rzuconą kostką zatrzymywała się na polu, które nie należało do niej.

– Mam smykałkę do tego.

– Jak tak świetnie ci idzie, to może powinieneś się przebranżowić i zacząć stawiać domy. – Spojrzała znacząco na swojego partnera i rzuciła kostką.

– Tak się składa, że stawianie mandatów równie dobrze mi idzie. – Wybuchł gromkim śmiechem.

Bethany udzielił się dobry humor, jednak kiedy powiodła pionkiem na nowe pole i przeanalizowała będące w jej posiadaniu zaledwie kilka kart, uśmiech ustąpił kwaśnemu grymasowi.

– Znowu. – Westchnęła i przetarła ręką czoło, jak gdyby nie grali tylko dla zabawy, a siedziała przy jednym stole z prawdziwymi rekinami biznesu. – Kogo pole?

– Nie moje – oznajmił Bates z poważnym wyrazem twarzy, nie zerkając nawet na karty.

Ta dwójka ewidentnie brała tę grę za poważnie.

– Słoneczko, zobaczysz u siebie?

Odpowiedziała jej głucha cisza.

– Słońce? Cynthio?

Dopiero uścisk ręki na ramieniu dziewczyny przywołał ją myślami do pomieszczenia zamkniętego atramentowymi ścianami. Rozbieganym spojrzeniem pobiegła po ciotce, następnie po mężczyźnie i planszy, aż skończyła na swoich dłoniach.

Zanurzona głęboko w głowie, przetwarzała sytuację z Winter i nieświadomie skubała skórki. Na jej kciuku wytworzyła się wąska linia krwi. Odruchowo chciała przyłożyć palec do ust, ale opamiętała się, przypominając sobie, że nie była sama.

– Tak? – odezwała się w końcu głosem zachrypniętym z emocji, po kryjomu wycierając kciuk o czarny materiał koszulki.

Kiedy wróciła dzisiaj do domu pierwszym, co zrobiła, było zamknięcie się w pokoju. Płakała parę godzin. Jak miała w zwyczaju w takich momentach, włączyła jakąkolwiek playlistę, zagłuszając nią szloch, aby Bethany nie mogła usłyszeć, co działo się w czterech ścianach pokoju. A kiedy zabrakło jej łez, z ust nieprzerwanie wyrywały się spazmy. Sama nie rozumiała jak, ale udało jej się w końcu opanować i zejść na dół, kiedy akurat punktualnie w białe drzwi zapukał szef policji na umówioną grę w Monopoly. Nie czuła się na siłach siedzieć z nimi, ale wiedziała, że jak tylko ponownie zostanie sama, szpony emocji znowu zanurzą się w jej sercu.

Złote ciernieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz