7.2 ✅

1.1K 67 20
                                    

„Zamykam oczy i czekam, aż poczuję jego usta na..."

Rozlega się dźwięk odsuwanego krzesła.

- Kochanie, tylko nie obśliń go za bardzo. Biedna Rosalie ma straszny ślinotok - rechocze ze śmiechu Angelina.

Zaskoczona jej chamską uwagą, odwracam głowę. Po raz pierwszy jestem jej za cokolwiek, wdzięczna. Przerwałam tą, jakże beznadziejną, chwilę. Ułamek sekundy później, czuję usta Davida na moim policzku. Wzdycham z ulgą. Rozkojarzonym wzrokiem mierzę tarzającą się ze śmiechu, po podłodze Angelinę, która właśnie udaremniła mój pierwszy, niechciany pocałunek. Speszony chłopak odskakuje na parę kroków w przeciwnym kierunku. Mam cichą nadzieje, że zrozumiał, jak bardzo się zagalopował. Po raz pierwszy, od początku naszej znajomości, unika mojego spojrzenia.

Potrzebuję przestrzeni osobistej. Także odchodzę w przeciwnym kierunku. Muszę ocenić sytuację. W miarę dyskretnie, lustruję całą kuchnię. Marie rozmarzona wycina pierniczki w kształty serc, a Angelina siedzi rozkraczona na posadzce i trzyma się za brzuch, co oznacza, że rozbolał ją od śmiechu. Wygląda, na przynajmniej, lekko wstawioną. Któraś z dziewczyn włącza muzykę. Wszystkie rozmowy i śmiechy cichną. Za to ostatnie jestem wdzięczna. Moją wybawicielką okazuje się Sarah. Bezgłośnie układam usta w słowo: „Dziękuję!". Ona na to macha tylko ręką, żebym się niczym nie przejmowała. Moja przyjaciółka jest wielką optymistką.

Pod wpływem kojących dźwięków utworu „Try" rozluźniam mięśnie. Niestety spokój trwa tylko parę minut. Jedyne, co widzę, to jak szklana butelka rozbija się o radio, skutecznie go wyłączając. Sprawcą okazuje się, nie kto inny, jak Avril. Dziewczyna po chwili stania w miejscu wybiega z kuchni. Zauważam jej zaszklone oczy. Czternastolatka z początku była prawie, że moją przyjaciółką, lecz kiedy już miałam zaproponować jej przyjaźń dziewczyna wyzwała mnie od szmat i wywaliła kubeł lodowatej wody na moją głowę, jako formę pobudki, uprzednio rozlewając trochę alkoholu w mój dekolt. Tak o to, skończyłam z próbami przyjaźni. Wyjątkiem okazała się Sarah.

Praktycznie wszyscy siedzą w niezręcznej ciszy. Swoją drogą ciekawi mnie, kim są dla siebie Marie i David. Ciekawość zwycięża, by zadać pytanie.

- Marie długo znacie się z Davidem?
- Właściwie to od 19 lat. Nie powiedział ci nic? - marszczy brwi.
- Nie.
- David Alex Cortez to mój syn.
Wow, tego się nie spodziewałam. Z zaskoczenia siadam. Przecież pomiędzy nimi praktycznie nie widać podobieństw. Gniewnym spojrzeniem mierzę gwardzistę. Taki problem, przyznać się do swojej matki?
- Tak słońce wiem, że nie jesteśmy podobni - kucharka chichocze.

Zatkało mnie. Czyta mi w myślach, czy jak?

- Moi drodzy, czy nie warto się sobie wzajemnie przedstawić? - odzywa się blondynka.

Wstaje z krzesła i kolejno do nas podchodzi. Każdy się po kolei przedstawia.
- Kim dla siebie jesteście, jeśli wolno mi spytać? - pyta Marie, patrząc to na mnie, to na szefową.

- Jestem jej matką.
Moją matką? Powaliło ją? Przecież to śmieszne. Teraz mam niezbity dowód, że się nawaliła. Pomiędzy nami nie ma żadnych zbieżności cech. Jesteśmy swoimi największymi przeciwieństwami, także z wyglądu, jak i wrogami. Nienawidzimy się, a teraz nagle mamy udawać szczęśliwą rodzinkę? To najdurniejszy kit, jaki w życiu słyszałam. Podchodząc do mnie, głośno tupie szpilami po podłodze. Zostaję zamknięta w jej mało „matczynym" uścisku. Podchodzimy do drzwi, żeby jak najmniej było słychać naszą rozmowę.

- Nawet o tym nie myśl! Za żadne skarby świata, nie będę udawać twojej córki. Co ty właściwie wyprawiasz? I jak się tu w ogóle dostałaś? – warczę, a tętno skacze mi o połowę.

Zabójca w pałacu |ZAKOŃCZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz