29 ✅

564 42 5
                                    

W świetle złowrogiego księżyca ujrzałam człowieka. Nie. To nie był człowiek, a demon - cały pokryty czarną krwią, która tworzyła jego odzienie, fałszywą maskę. Przekraczał granicę Komnaty, uciekając w mrok nocy. Unieruchomiona przez ból i otępienie mogłam jedynie patrzeć, jak otwiera zawleczkę od broni i rzuca w naszą stronę granat. Bałam się, że wybuchnie. Czekałam na wybuch, myśląc o ukojnej śmierci.

Nie nadeszła.

Zamiast tego w pokoju wzniosła się delikatna mgiełka.
Bawiłam się, machając dłonią w obłoczkach zachwycona widowiskiem. Księżyc nadawał wszystkiemu fałszywego, zgubnego blasku. Po drodze zauważyłam błysk. Sztylet. Nie obawiając się niczego, włożyłam jedyny ślad do ukochanej torebki.

— Tu będziesz bezpieczny - pomyślałam.

Pozwoliłam większej chmurce wtargnąć do moich płuc. Powieki zaczęły mi niemiłosiernie ciążyć. Dotarło do mnie, co wrzucił nam do pomieszczenia. Granat usypiający.
Nie! Nie! Nie!

Zawładnęła mną panika, dając mi skrajny rodzaj nowej energi. Zasłoniłam rękawem buzię, próbując wdychać jak najmniej oparów. Przekręciłam szyję w stronę okna. On nadal tam był. Cała sytuacja wyraźnie dawała mu sadysfakcję. Niechcący spojrzałam mu prosto w oczy.

— Nie martw się. Niedługo się spotkamy - wychrypiał zniekształconym głosem, po czym rozmył się w nicość, w mrokach nocy.

— Tchórz! - zawołałam za nim.

Nie usłyszał. Opadałam z sił. Dym był coraz gęstszy. Starałam się być twarda, nieugięta, lecz środek usypiający okazał się silnieszy. Nogi zadygotały niebezpiecznie. Zgięłam się w pół, ogarnięta znużeniem.

— Pomocy! - chrypiałam, leżąc na posadce.

Modliłam się w duchu, by ktoś nam pomógł. Cisza. Zero reakcji. Załamana nie wytrzymałam i gorzko zaszlochałam w rękaw. Łzy nie chciały przestać płynąć. Jak mogłam być taka głupia?

— Rose? - przede mną odezwał się cicho Ethan.
               
~Ethan~

— Rose? - ponowiłem pytanie.

Byłem na skraju świadomości. Bałem się, że zaraz zacznę majaczyć, albo coś gorszego.

— Tu jestem - jej głos dochodził z naprzeciwka mnie.

Nie wiem, jakim cudem znalazła się w moim pokoju wcześniej. Wiem za to, że gdyby nie ona, pewnie teraz leżałbym martwy na swoim łożu, ze sztyletem w sercu. Uratowała mi życie.

Nie pomogłeś Crystal. Uratuj chociaż ją - wewnętrzny głos miał rację. Wykorzystując pozostałą w sobie energię, podciągnąłem się na silnych ramionach w stronę dziewczyny. Kierowałem się instynktem. Musiałem słyszeć jej głos. Musiałem wiedzieć, czy nie jest poważnie ranna. Niecałą minutę później, poczułem przed sobą przeszkodę. Ostrożnie wyciągnąłem rękę. Delikatnie dotykiem poszukiwałem jej twarzy, próbując sobie wyobrazić, w jakiej pozycji się znajduje. W pokoju było biało od dymu. Widoczność była bardzo ograniczona. A jednak sukinsyn dał wolniejszy środek, żeby dać nam dłuższe męczarnie.

Odnalazłem twarz nastolatki. Pod koniuszkami palców znalazłem słone łzy.

— Och Rose, nie płacz. Jestem już przy tobie. Nic więcej złego nam się nie stanie. Obiecuję - wyszeptałem.

Zabójca w pałacu |ZAKOŃCZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz