Sixty- Two.

8.1K 465 12
                                    

Celeste

Na drugi dzień Chloe odwiozła mnie do domu. Oczywiście musiałam jej wszystko opisać ze szczegółami. Była dziwnie wniebowzięta na wzmiankę o naszym wspólnym "spaniu". I zaskoczona, kiedy okazało się, że nie spała w swoim łóżku.

Weszłam do domu, gdzie unosiła się woń szarlotki. W kuchni buszowała Gabriela. 

- Kochanie, wróciłaś już. Jak było?

Kiedy na nią spojrzałam.

Troskliwą, pracującą, gotująca kobietę, przypomniałam o tym, jak żadną z tych cech nie posiada moja matka. Ona nie widzi nic poza swoim nosem. Jest beznadziejnym przykładem na rodzica.

- Kotku, zasmuciłaś się- Gaby pogłaskała mnie opiekuńczo po policzku.

Otarłam bliskie wylewu łez oczy.

- To nic, po prostu myślę o tym, jakie miałam szczęście, że cię poznałam. Jesteś całkowitym przeciwieństwem mojej rodzicielki. Wiem, że zaprzeczysz, ale Spencer jest, albo będzie szczęściarzem. Życzę mu, żeby trzymał blisko siebie taką kobietę, bo jesteś istnym skarbem.

Przytuliła mnie mocno.

- Staram się jak mogę, bo wiesz dobrze, że straciłam mojego Ericka. Tęsknię za nim. Tak bardzo mi go przypominasz, malutka. Oboje byliście ostrożni i uczuciowi. Chciałabym ci dać tyle miłości i troski, ile jemu nie miałam okazji- ona również wydawała się zdołowana.

Zaraziłam ją pesymizmem i smutkiem. Musiałam to odkręcić.

- Gaby, nie smućmy się. Nie zasługujemy na to- pocałowałam ją w policzek- Zjedzmy twoje bajeczne wypieki i obejrzyjmy jakąś telenowelę.

---

Po posiłku przebrałam się w dres i postanowiłam pobiegać. Było chłodno, więc musiałam się sprężać, jeśli chciałam ominąć deszcz.

Biegłam wzdłuż ulicy, w kierunku lasu na drugim końcu brzegu. Spencer wspominał, że jest tam zapuszczone, nie mniej jednak zjawiskowe miejsce, które koniecznie  muszę zobaczyć. 

Biegłam ponad 10 minut, a pozostało mi jeszcze raz tyle. Nogi powoli zaczynały drętwieć. Twarz pokrywała się kropelkami potu. Byłam zmachana.

Zatrzymałam się na chwilkę i napiłam wody. Było pochmurno, aczkolwiek parno.

Ruszyłam dalej. Biegłam dalej, choć moje nogi człapały nisko. Na tyle nisko, że nie dałam rady przeskoczyć korzenia, który wystawał z ziemi. Upadłam.

Momentalnie poczułam ból w kolanie. Jęknęłam, czując dyskomfort.

Nie byłam w stanie wstać o własnych siłach. Położyłam głowę na ziemi i odpoczywałam w nadziei, że ból ustąpi, a ja będę mogła dalej biec.

Czekanie nic mi nie dało. Rozmasowywałam obolałe miejsce. Nie pomagało. Traciłam jakiekolwiek nadzieje.

- Celeste!- usłyszałam za sobą.

Przykucnął obok mnie delikatnie spocony i zaczerwieniony od biegu Will. Ciężko oddychał, jakby szybko biegł.

- Skręciłaś nogę?

- Nie, ja... potknęłam się i upadłam. Boli mnie kolano.

- Pomogę ci.

Chłopak delikatnie przyłożył palce do mojej rozpalonej skóry.

- Powiedz gdzie- dotykał każdego skrawka- Tutaj, prawda?- potaknęłam- Masz tu obrzęk.

Will chwilkę prostował mi nogę, zginał, masował, badał. Był przy tym precyzyjny i troskliwy. Przyglądałam mu się dyskretnie. Był perfekcyjny w każdym calu. Kilka kosmyków opadło mu na czoło, dając mu tym samym chłopięcego wyglądu. Miał delikatny zarost, który tak bardzo mnie urzekał.

- Dasz radę wstać?- podtrzymał mnie.

Wspólnymi siłami utrzymaliśmy mnie w pionie. Stałam, ale nie byłam w stanie wykonać kroku na przód.

- Chyba nici z twojego biegania- mruknął.

Jęknęłam.

- A miałam plany. Spencer powiedział, że po drugiej stronie brzegu w lesie jest coś godnego zobaczenia, ale trudno...

- Godnego polecenia...- zastanawiał się- Wiem! Pewnie o to mu chodzi!- domyślił i ożywił się.

- Byłeś tam?

- A żeby to raz- błysnął uśmiechem- Ma rację. Piękny widok.

- Żałuję, że nie wzięłam roweru. Cholerny korzeń!- narzekałam.

Brunet zaśmiał się, po czym podszedł do mnie ostrożnie.

- Wiesz, zawsze możesz zobaczyć to miejsce, niekoniecznie biegnąc tam. Jest inny sposób- podrapał się po karku- Wskakuj!- Will obrócił się do mnie i nakazał, żebym wskoczyła mu na plecy.

- NIE! Jestem za ciężka- zaprzeczyłam.

- Cel, nie raz cię niosłem, a jednak kolejny raz chcę to zrobić. Nie panikuj- przyznał z uśmiechem.

Faktycznie- przyznałam- Czy on zawsze ma rację?!

Niepewnie wskoczyłam mu na "barana". On zaś wstał i ruszył w kierunku lasu.

- Jak to jest, że pojawiasz się zawsze, kiedy mam jakiś problem albo potrzebuję pomocy- rzekłam.

- Też się nad tym zastanawiałem. I doszedłem do wniosku, że to może być... przeznaczenie.

Pozory Mylą...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz