Celeste
Samolot wylądował na czas. Przespałam praktycznie całą podróż, więc nie bardzo kontaktowałam. Wysiadłam razem z innymi pasażerami, którzy przepychali się do wyjścia, nie zważając na innych, w tym słowa znaczeniu, chodzi akurat o mnie. Kobieta z dzieckiem trąciła mnie w głowę swoją wielgachną torebką, a starszy mężczyzna o lasce, wbił mi ją w stopę.
Czym prędzej wydostałam się jako jedna z ostatnich. Na twarzy poczułam dobrze mi znane czyste powietrze. I ulgę.
Nareszcie- pomyślałam- można oddychać.
Nie żeby mi go brakowało, ale nie oszukujmy się. W samolocie jest całkiem sporo ludzi, a kiedy i zapachy się zmieszają, nie czuć już "zapachu", a wręcz przeciwnie- jeden wielki smród potu zmieszanego z perfumami i alkoholem, który krążył po pokładzie.
Wzięłam swoje bagaże i ruszyłam do wyjścia. Przeszłam kontrolę paszportową i opuściłam teren lotniska.
Nigdzie nie widziałam mężczyzny, który miał mnie rzekomo odebrać. Dzwoniłam do niego wcześniej i zapewniał, że będzie.
Widocznie New Jersey pochłonęło go bardziej, niż odebranie siostrzenicy z zatłoczonego lotniska w całkiem nowym miejscu.
Postanowiłam zaczekać. Usiadłam na najbliższej ławeczce przed budynkiem i wyjęłam telefon.
Miałam kilka nieodebranych połączeń i wiadomość.
Tu Spencer. Spóźnię się chwilkę. Sprawy służbowe. Czekaj na mnie.
Poznałam powód. Przynajmniej to.
Czekałam dobre 20 minut, kiedy obok mnie przejechało auto. Nie byle jakie auto. Drogie, supermodne i ...cóż, nie jestem fanką "wypasionych" aut, ale to jest naprawdę...brak słów. Chyba się zakochałam.
Czarne, połyskujące. Na moje oko, przypominało jakieś BMW.
Czułam się jak kompletna kretynka, przyglądając się z otwartymi ustami, machinie, wraz z innymi gapiami, którzy także nie ukrywali zachwytu.
Z auta wysiadł przystojny mężczyzna w garniturze. Bez ogródek, podszedł wprost do mnie, co nie uszło uwadze gapiów. Nie chcę myśleć, co mogą sobie wyobrażać ludzie, widząc młodą dziewczynę, czekającą, kiedy podchodzi do niej starszy, wyraźnie nadziany pieniędzmi mężczyzna. Na samą myśl, przeszły mną dreszcze.
- Celeste Daye, prawda?
- T-tak. To ja.
Mężczyzna podał mi dłoń. Ujęłam ją, po chwili wahania. Domyśliłam się kim, owa osoba jest.
- Spencer White. Brat twojej matki. Niech cię nie zmyli nazwisko. Przyjąłem je po wyjeździe z miasta. Prywatne sprawy. W każdym razie, nie mieliśmy okazji się wcześniej spotkać. Ile właściwie masz lat?
- Siedemnaście.
- Siedemnaście lat...- myślał- szmat czasu. Trzeba to nadrobić. Wcześniej nie miałem czasu cię do siebie zaprosić, ale skoro teraz tu jesteś, zamierzam wreszcie nadrobić stracony okres. Może wreszcie ten dom ożyje, bo ciągle przebywają w nim głównie dwie osoby. Ja i moja narzeczona....
- Narzeczona?- zapytałam szybko.
- Tak, narzeczona. Ma na imię Pustka i doskwiera mi, przez co mam zamiar się z nią rozstać, a ty mi w tym pomożesz, prawda?
Nieśmiało potaknęłam. Uśmiechnęłam się nawet blado.
Wydaje się nieszkodliwy i sympatyczny.
- Dobrze, skoro już sobie to wyjaśniliśmy, jedźmy już do domu. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że jestem tu autem służbowym. Miałem masę spraw do załatwienie i nie wyrobiłem się.
Wsiadłam do samochodu, a Spencer zaniósł moje bagaże do bagażnika.
Po chwili usiadł na miejscu kierowcy.
- Wiem z doświadczenia, że dziewczyny jak gdzieś wyjeżdżają mają bagaże wypchane po brzegi. Dziwi mnie fakt, że masz ze sobą tak mało rzeczy. Nie masz pieni...
Przerwałam mu.
- To większość rzeczy, które mam. Z mamą żyjemy skromnie i niczego nam nie brakuje. Nie potrzebujemy drogich ubrań i aut, żeby pokazać na co nas nie stać. Wystarczy, że mamy siebie- rzekłam zdenerwowana.
- Nie to chciałem powiedzieć...
- W porządku. Jedzmy już może, jestem padnięta.
- Dobrze. Przepraszam za tą uwagę.
Posłałam mu lekki uśmiech.
Nie to żebym była obrażalska czy coś, ale kwestia pieniędzy jest w moim mniemaniu drażniącym tematem. Więc, albo go w ogóle nie zaczynam, albo się rozjuszam.
--------------------------------------------
- Tt-o Tt-o jest twój dom?- zapytałam wskazując na duży dom z basenem, trzema odrębnymi garażami oraz wejściem na własną plażę.
- Tak. To mój dom główny.
- Dom główny?
- Tak, mam jeszcze dwa domy letniskowe.
- Aha- sapnęłam.
Spencer niosąc moje bagaże udał się do wejścia.
- Chodź, pokaże ci twój pokój.
Poszłam za nim. W drzwiach przywitała nas ładna kobieta, w fartuszku.
- Dzień dobry, panie White. Obiad zrobiony, w pokoju pościel zmieniłam, zostało mi tylko zrobienie prania.
- Bardzo dziękuję, Gabrielo. Jeśli to skończysz na dziś masz wolne.
- Dziękuję- powiedziała i spojrzała na mnie z sympatycznym uśmiechem.
- Gabrielo, poznaj moją siostrzenicę Celeste Daye. Celeste, to nasza gospodyni, złota rączka i kobieta do wszystkiego. Dla niej nie ma rzeczy niemożliwych.
- Dzień dobry- uprzejmie powiedziałam.
- Dziecko, jaka ty śliczna. Jeśli będziesz miała jakiś problem, zwróć się do mnie. Zawsze.- kobieta objęła mnie ciepło. Usłyszawszy jednak chrząknięcie ze strony mężczyzny, puściła mnie, przygładziła uniform i wybiegła z cichymi przeprosinami.
- Dobrze, chodźmy do twojego nowego pokoju.
Zaprowadził mnie do dużego fioletowego pokoju z białymi oknami, wyjściem na taras, własną łazienką, ogromnym łóżkiem i wielką szafą. Ponadto pokój znajdował się na górze, dokąd prowadziło kilka schodków.
- Podoba ci się? Bo jeśli nie, mogę...
- Piękny jest, dzięki.- pochwaliłam.
- Rozpakuj się, a ja pójdę się przebrać. Za pół godziny zjemy obiad i porozmawiamy. Mamy kilka spraw do omówienie.
- Dobrze- przytaknęłam.
- Do zobaczenia na dole.
CZYTASZ
Pozory Mylą...
Ficção AdolescenteW świecie pełnym nienawiści ciągle musimy mieć nadzieję. W świecie pełnym zła, wciąż musimy być odporni. W świecie pełnym rozpaczy, nadal musimy mieć odwagę. W świecie zanurzonym w nieufności, my ciągle musimy mieć siłę, by wierzyć. To w...