49.

226 27 9
                                    

Poproszę o gwiazdki i komentarze i pozdrawiam ze Szczyrku! :)

Od: 'Mama' 13:30

'Przyjdź jutro na obiad. Będą goście.'

Zoe opadła na miękki fotel z głośnym westchnięciem. Potarła ręką czoło, czując narastającą w niej frustrację.

Oczywistym było, że obecność była obowiązkowa i nie ważne jak bardzo by się starała i tak będzie musiała wziąć w tym całym cyrku udział.

Zawsze tak było; gdy tylko do domu ich rodziców przychodzili ważni goście, jej mama pisała jej krótkiego esemesa, że ma się zjawić. I pomimo dość niewinnego wydźwięku tej wiadomości, blondynka wiedziała, że kryje się pod nim przymus. Będą grali kochającą się rodzinę, odwalając cały zbędny teatrzyk.

Do: 'Mama.' 13:32

'Na którą mam być?'

Od: 'Mama.' 13:36

'Obiad jest na 14, jednak chcę abyś pomogła mi przy nim, więc bądź tak na 11:30.'

Do: 'Mama.' 13:36

'Okay.'

Oczywiście nie musiałaby tam tak wcześnie przychodzić, gdyby pomogła jej Frieddie, jednak Zoe wiedziała, że jej młodsza siostra nawet nie potrafi ugotować wody, jeżeli nie jest ona w elektrycznym czajniku.

Powoli wstała z fotela i podeszła do dużej szafy, w której wisiały jej ubrania. Wśród setek par spodni oraz koszul i bluzek, znalazła kilka sukienek, które nadawały się na uroczysty obiad w domu rodziców.

Nie miała ochoty tam iść. Chciało już jej się rzygać tym wszystkim, tym graniem kochającej się rodziny, udawaniu, że nic się nie stało. Nie potrafiła zrozumieć jakim cudem Veronica potrafiła grać przed wszystkimi, że wszystko jest okay, mimo iż wcale tak nie było.

Powoli weszła po schodach na górę, skąd wzięła swoją piżamę i ponownie zeszła na dół, kierując się do łazienki.

***

-Zoe, przemiaszaj ten cholerny sos!- krzyczała Veronica, krojąc paprykę.- I uważaj! Zupa już kipi! Zoe!

Blondynka rzuciła chochelkę do zlewu i ze wściekłym wyrazem twarzy, spojrzała na swoją matkę.

-Ile razy mam Ci powtarzać, że wiem co robię i nie potrzebuję Twojej pomocy?- warknęła nisko, mając już zupełnie dość przebywania w towarzystwie jej mamy.

Na zegarku wybiła godzina 13, a Zoe już miała dość paplaniny Veronicy. Odkąd przyszła, nie dalej jak półtorej godziny temu, jej matka nie przestawała sapać jej nad uchem.

-Najwyraźniej nie wiesz!- odkrzyknęła, odnosząc się tylko do pierwszej części jej wypowiedzi.- Jesteś beznadziejna.

-Tak? To w takim razie radź sobie sama i siedźcie przy stole ale beze mnie.- odpyskowała, zaciskając usta w cienką linię.- Albo lepiej; niech Frieddie Ci..

-Zoe, dość.- do kuchni wszedł Mark, który poprawiał krawat.- Zostań, proszę.

Panna Castillo, słysząc spokojny i delikatny ton swojego ojca, westchnęła głośno i z powrotem złapała za chochlę. Odwróciła się plecami do swoich rodziców i wróciła do swojego zadania.

-Kochanie?- Mark tym razem zwrócił się do swojej żony.- Chodź, zostaw ją. Poradzi sobie z obiadem jak nikt inny, dobrze o tym wiesz. Chodź, pomogę Ci się przyszykować.

Mężczyzna złapał za rączki od wózka i razem z Veronicą, wyszedł z kuchni.

Zoe uśmiechnęła się lekko, czując ulgę, że jej matka nie siedzi już jej na głowie i że spokojnie może skończyć to co zaczęła.

Niepotrzebna. || H.S.✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz