Gilbert właśnie kończył mecz tenisa. Popołudniowe słońce mocno świeciło, powietrze wibrowało od gorąca, lód w dzbanku z piwem dawno się stopił. Ciało mężczyzny błyszczało lekko złotawym odcieniem - od kropelek potu na jego skórze odbijały się promienie żółtego słońca.
Zielona piłka uderzyła w siatkę po stronie Ludwiga. Niemiec ciężko oparł ręce na kolanach, porzuciwszy uprzednio rakietę, i dyszał jak po przebiegnięciu maratonu.
Prusak za to nie zdradzał żadnych oznak zmęczenia. Wyprężył się dumnie i machnął swoją rakietą, jakby zadawał ukośne cięcie mieczem.
- Ha! - zakrzyknął tak głośno, że Ludwig drgnął jak oparzony. - Wygrałem! Znowu! I co mi na to powiesz? - Wyszczerzył zęby. - Twój wspaniały braciszek znowu cię pokonał!
- Lepiej byś się zamknął i rozruszał mięśnie, zanim zrobią ci się zakwasy - zauważył Ludwig, prostując się.
Gilbert prychnął lekceważąco.
- Zakwasy są dla ciot - orzekł.
- Dlatego właśnie zamierzam ich uniknąć. - Niemiec podszedł do stolika z napojami, nalał sobie piwa, wychylił kufel i westchnął rozkosznie. - Przebiegnę się.
Prusak zaśmiał się z wyższością.
- Jak tam sobie chcesz, nie zatrzymuję cię - rzucił, zabierając się za piwo. Zanim wypił pierwszą szklankę, został sam.
Usiadł na trawie z chłodnym dzbanem w rękach. Od niechcenia sięgnął po telefon i zaczął przeglądać wiadomości. Otrzymał ich oczywiście wiele, jako że był najwspanialszym, najgenialniejszym i ogólnie najlepszym człowiekiem pod tym cholernym, parzącym, lipcowym słońcem...
Elizabeta nagrała mu sześć wiadomości z pogróżkami. "Jeśli nie odczepisz się od Rodericha...", "Jeśli jeszcze raz zobaczę cię w jego domu...", "Jeśli jeszcze raz go skrzywdzisz...". Gilbert parsknął cichym śmiechem. Przecież nie krzywdził Rodericha. On tylko się z nim bawił, oboje to wiedzieli. Na tym opierały się ich relacje - Prusak wkurzał Austriaka, Austriak udawał obrażonego, Prusak obrywał patelnią.
SMS-y od Francisa pochodziły z wczorajszego wieczora. Ich jakość wskazywała na wysoki stan upojenia nadawcy - tekst był mieszanką francusko-niemiecko-angielskich przekleństw i wyznań miłosnych. Gilbert nie poświęcił im teraz większej uwagi, postanowił przeczytać je wieczorem, podczas spotkania z Antoniem. Oj, pośmieją się.
Przeleciał wzrokiem pierdyliardy reklam i zaproszeń na słabe imprezy; całkowicie zignorował przypomnienie o jutrzejszej rozprawie sądowej.
Jego wzrok przykuła niepozorna wiadomość umieszczona między dwiema ofertami z Kauflandu - rabatem na garnki i konkursem, w którym można było wygrać komplet zgrabnych kuchennych noży.
Wiadomość przyszła od... Rodericha. Gilbert najpierw się zdziwił - Austriak nigdy do niego nie pisał. W zasadzie przez większość czasu udawał, że go nie zauważa lub po prostu nie darzy sympatią. Ostatni SMS, jaki Roderich do niego przysłał, był żądaniem oddania smyczka od skrzypiec, który tak spodobał się Gilbertowi, iż ten postanowił ukraść go i wykorzystać jako ozdobę kominkową.
Lecz ta wiadomość była zupełnie inna. Prusakowi stanęło serce, gdy przeczytał pierwsze zdanie, jeszcze przed wyświetleniem całej wiadomości.
"Mam nadzieję, że przeczytasz to, gdy będzie już po wszystkim..."
- Po czym, kurwa? - wyszeptał Gilbert, czując, jak krew gotuje mu się w żyłach.
Drżącą dłonią otworzył wiadomość. Telefon omal nie wypadł mu z rąk, gdy jego wzrok spoczął na kolejnych linijkach listu.
Gdy skończył czytać, jego twarz była bielsza od włosów, a czerwone plamki krwi na ustach dorównywały intensywnością barwy tęczówkom.
Najpierw go zamurowało. Potem zerwał się na nogi i zaczął biec w stronę samochodu stojącego przed domem Ludwiga. Dosłownie rzucił się na przednie siedzenie, wcisnął gaz i opuścił posesję, zostawiając za sobą smród palonej gumy.
Przez głowę przelatywały mu fragmenty wiadomości. Raz jeszcze spojrzał na ekran. List został wysłany pół godziny temu. "Jestem w domu, zbieram się do wyjścia. Zanim dotrę na miejsce, minie parę minut...".
Gilbert miał ogromną nadzieję, że minie ich sporo. Tak mocno zaciskał dłonie na kierownicy, że przez skórę przebijał mu błękit żył.
"Przykro mi, że dowiadujesz się o tym w taki sposób. [...] Pamiętasz tamto jezioro, nad które wybraliśmy się w okresie pokoju? To, nad którym rosły maliny i jeżyny. Nazbieraliśmy ich trochę, ale nie dowiedzieliśmy się, czy były dobre, bo naszła nas ochota na owocową bitwę..."
Prusak doskonale znał to jezioro. Często je odwiedzał, gdy potrzebował spokoju.
Teraz zaś spokoju nie dawała mu myśl, że od celu dzieli go przynajmniej dziesięć kilometrów, podczas gdy każda sekunda jest na wagę złota.
"Przykro mi, że dowiadujesz się o tym w taki sposób. Wiem, że zasłużyłeś, by usłyszeć to z moich ust. Ale wiem też, że gdybym przed tą wyprawą stanął u Twego progu, nie pozwoliłbyś mi wyruszyć. Mam już zaplanowaną trasę, mam kupiony bilet. Mam także cel: chcę wejść do nieba bocznymi drzwiami."
- Ty mały, głupi chuju - mruczał Gilbert przez zaciśnięte zęby. Tylko na taką reakcję emocjonalną mógł sobie pozwolić. Każda inna powiodłaby go ku szaleństwu. - Nawet nie myśl, że ci to wybaczę.
"Choć wiele słów ciąży mi na sercu, nie powiem Ci, dlaczego się na to zdecydowałem. Nie chciałbym, by Cię to martwiło. Nie chciałbym, byś uznał, że to z Twojej winy. Tak po prostu musiało być. Przyjmij to wytłumaczenie, nie wybrzydzaj. To najłagodniejsze, na jakie mnie jeszcze stać."
Gilbert nie widział drzew po obu stronach ulicy, nie widział też pięknego błękitnego nieba ani wesołego żółtego słońca. Ledwo zwracał uwagę na jezdnię. Prawdopodobnie potrącił kota lub inne małe stworzenie, lecz nie był pewien.
Nie był pewien niczego prócz ogromu ciążącej na nim odpowiedzialności. I strachu - wielkiego przerażenia, które powoli go pożerało.
"Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Za to, że się mną interesowałeś, mimo iż nie zawsze robiłeś to we właściwy sposób. Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale byłem wdzięczny za każde Twoje odwiedziny - nawet te, które kończyły kłótnią. A może zwłaszcza te."
Zahamował na poboczu. Ulica się skończyła. Między brzozami widać już było refleksy na falach jeziora.
Zaczął przedzierać się przez chaszcze. Kolce jeżyn boleśnie raniły mu ręce i szarpały ubranie, lecz on nie zwracał na to uwagi.
"Teraz żegnam się z Tobą na zawsze. Cieszę się, że mogłem mieć takiego przyjaciela, jakim byłeś. Wierzę, że prędko uporasz się z żałobą. Jeśli możesz, zaopiekuj się Elizabetą - będzie potrzebowała wsparcia."
Gilbert wypadł na otwartą przestrzeń plaży. Popędził wzdłuż prawego brzegu jeziora. Zmierzał do miejsca pikniku sprzed dziesiątek lat.
"Zawsze byłeś i będziesz bliski mojemu sercu. Jeszcze raz Ci dziękuję. Kończę ten list; wołają mnie aniołowie. Obiecali mi, że zostawią uchyloną furtkę. Gdy stanę się jednym z nich, będę nad Tobą czuwał.
Nie proszę Cię o wybaczenie, bo wiem, że na nie nie zasługuję.
Twój Roderich."
Gilbert minął zagajnik i zatrzymał się jak rażony piorunem. Niespełna trzy metry od niego, na wysokim kamieniu, stał Austriak. Jego szyję okalał sznur zawieszony na gałęzi wysokiego dębu.
Po załzawionej twarzy Rodericha zdążyło przemknąć zdziwienie, nim jego stopy uczyniły ostatni krok, a lina się naprężyła.
CZYTASZ
*PruAus* Do nieba bocznymi drzwiami
FanfictionPrzeczytał wiadomość za późno, ale wciąż ma szansę naprawić świat. Bo jego całym światem jest drobny artysta, który nie może żyć bez krwi na nadgarstkach.