Specjalista od miłości

502 93 21
                                    

Znalazł przyjaciela w jednej z bocznych komnat. Leżał na rzeźbionym szezlongu i zajadał się winogronami.

Gilbert zajął mu nieco ponad pół godziny, opowiadając, jak to było z nim i Roderichem. Francis skubał winogrona, kiwał głową i co jakiś czas wtrącał pytania o szczegóły.

Po wszystkim Gilbert był tak roztrzęsiony, że wstydził się wyjść do ludzi. Przecież jemu, największemu chamowi na arenie politycznej, nie wypadało cierpieć, a tym bardziej owego cierpienia okazywać. Francis udzielił mu paru rad dotyczących dalszego postępowania z Rodem, po czym zawołał służącego, który roznosił po pokojach lampki szampana. Francis wziął pięć, postawił je przed Gilbertem i kazał mu wypić.

Potem uśmiechnął się uspokajająco.

- Bądź sobą, mon cher ami – powiedział. – Po prostu. To najlepsze, co możesz teraz zrobić.

- Gdybym był sobą, schrzaniłbym to jeszcze bardziej – mruknął Gilbert, odstawiając ostatnią lampkę. – Pewnie pobiegłbym do niego i wszystko mu powiedział. Albo pokazał. Manualnie.

Francis zaśmiał się cicho.

- Może powinieneś to zrobić? – zasugerował.

Gilbert gwałtownie pokręcił głową. Wzdrygnął się.

- Odrzuciłby mnie. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Może, gdybym się bardzo starał, udałoby mi się go w sobie rozkochać... za wiek czy dwa... Ale teraz na pewno nie zareagowałby pozytywnie.

Francis uniósł brwi.

- Uważasz, że umiałbyś go do siebie przekonać? – zapytał.

Gilbert zawahał się.

- Sam nie wiem... Może tak. Raczej tak, ale nie mam pewności.

Francis westchnął. Usiadł, odstawił miskę po winogronach na niski stolik.

- Powiem prosto: spróbuj.

Prusak parsknął gorzkim, niewesołym śmiechem.

- Nie – rzekł stanowczo. – Nie mogę ZNOWU wszystkiego spieprzyć.

Gdyby on wiedział...

Ale nie wiedział. I Francis nie zamierzał go uświadamiać. Ta miłość była sprawą między Gilbertem a Roderichem. Sami musieli ją załatwić.

No, może z drobną pomocą...

- Niczego nie spieprzyłeś, wierz mi – powiedział, uśmiechając się lekko. – Takie rzeczy są normalne w związkach. Ciche dni...

- Ale my nie jesteśmy w związku! Nie rozumiesz tego? – Gilbert wstał i zaczął krążyć po pokoju. – Gdybyśmy byli, nie miałbym takich problemów! Byłbym szczęśliwy w chuj i nie zawracałbym ci głowy! Ale nie jesteśmy razem i nie będziemy, jeśli niczego nie zmienię. Na lepsze, nie na gorsze, czego jestem bliski... - Z powrotem opadł na krzesło, przeczesał włosy palcami. – Co ja mam teraz zrobić? – spytał żałośnie.

- Przede wszystkim się z nim pogodzić – odparł Francis. Wygładził mundur na kolanach. – Zapewniam cię, że ta cisza może jedynie zepsuć waszą relację. O ile to w ogóle możliwe. – Założył nogę na nogę, uśmiechnął się, błyskając zębami. – Przyjechał z tobą?

- Tak. Nie zostawiłbym go samego w domu... Mógłby zrobić sobie krzywdę.

Francis uniósł brwi.

- Zrobić sobie krzywdę? – powtórzył pytająco.

Gilbert pokiwał głową. Zrobił nieokreślony ruch dłonią przy lewym przedramieniu.

- Przed całym tym zamieszaniem pilnowałem go bez przerwy, by się nie ranił... Martwię się, że może do tego wrócić.

Francis zacmokał.

- Tym bardziej powinieneś się z nim pojednać. Samotność u kogoś takiego nie ma prawa prowadzić do czegoś dobrego...

Gilbert westchnął.

- Pójdę – zgodził się. – Ale chyba... po przyjęciu. Ludzie dziwnie by patrzyli, gdybyśmy zaczęli się ściskać na środku sali.

- Mogę mieć na niego oko, jeśli chcesz.

Prusak uśmiechnął się smutno.

- Gdybyś był tak dobry – poprosił.

Francis wybuchnął dźwięcznym śmiechem.

- Nie bierz tego do siebie. Arthur ostrzy zęby na ploteczki, połowa służby to jego agenci. Nie przepuściłbym okazji do utarcia mu nosa.

Gilbert wstał, poprawił mundur. Skierował się do wyjścia, ale w porę przypomniał sobie o jeszcze jednej sprawie.

Zatrzymał się przy szezlongu.

- Nasza tradycja... tydzień na Lazurowym Wybrzeżu... Jak to będzie w tym roku?

Francis odwrócił się, nie wstając.

- Zapraszam – powiedział z uśmiechem. – Rodericha oczywiście też. Może tam uda się wam jakoś dogadać... Francja jest magicznym miejscem. – Mrugnął tajemniczo.

Gilbert pokiwał głową.

- Zdzwonimy się.

- Oui.

Francis podniósł się z miejsca, podszedł do przyjaciela, uściskał go mocno. Prusak odwzajemnił gest.

- Dasz radę. Wierzę w to. A pamiętaj, że mam nosa do spraw miłosnych.

- Jasne... Dziękuję, Fran.

Francuz odsunął się, delikatnie ujął podbródek Gilberta i pocałował go lekko w usta.

- Nie ma za co – szepnął. Uśmiechnął się.

Prusak klepnął go w ramię i wyszedł.

*PruAus* Do nieba bocznymi drzwiamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz