Słońce przemierzyło już sporą część nieba – promienie wpadające przez rozdarcia w rolecie stopniowo zmieniały kąt. Odłamki lustra na podłodze skrzyły się jak rozsypany lód.
A Gilbert nadal siedział pod ścianą, tuląc do siebie płaczącego przyjaciela. Roderich osunął się po nim – jego łzy moczyły teraz koszulkę Prusaka nad poziomem pasa. Zarazem sztywne i miękkie ramiona luźno otulały klatkę piersiową Gilberta. Wątłe barki z początku drżały, lecz w miarę upływu godzin poruszały się coraz wolniej i słabiej, aż w końcu tylko sporadycznie przechodził przez nie dreszcz.
Gilbert jednostajnie głaskał przyjaciela po włosach. Drugą ręką obejmował jego żebra. Dosłownie ŻEBRA. Austriak był tak wychudzony, że kości przebijały mu przez skórę i boleśnie napierały na przedramię Gilberta.
Serce Prusaka pękło już dawno – jakoś między wejściem do posiadłości a początkiem płaczu Rodericha. Martwe odłamki wyparowały. Teraz dziura, którą Gilbert miał w piersi, pulsowała głucho i boleśnie.
Mimo to czerwonooki czuł się dobrze. Od bardzo, bardzo dawna nie miał takiej lekkości w duszy.
Widocznie posiadanie serca nie było wyznacznikiem szczęścia.
Wręcz przeciwnie.
Każda łza Rodericha raniła Prusaka do mięsa, jakby była kroplą kwasu, która spada na jego pierś, by dostać się do dziury po sercu.
Lecz każda sekunda, w której Gilbert obejmował przyjaciela, leczyła rany, wygładzała skórę po oparzeniu i delikatnie ją zaróżowiała.
Blady i zimny Gilbert po raz pierwszy od bardzo dawna czuł w sobie krew.
Atak słabości Rodericha pomógł nie tylko jemu. Prusak patrzył wewnętrznym okiem na potrzaskane fragmenty swojego jestestwa, które w słabym uścisku wątłych ramion sklejały się w dawną całość.
Po raz pierwszy od bardzo dawna Gilbert czuł, że jest w jednym kawałku. Że niczego mu nie brakuje.
No, niczego prócz serca.
Ale dlaczego miałby się o nie upominać, skoro bezwarunkowo oddał je tej drobnej istotce, która kuliła się na jego nogach?
Roderich – gdy już uspokoił się na tyle, by zrozumieć swoje czyny – najpierw poczuł wstyd.
Za swoją słabość.
Za brak kontroli.
Za to, że zmusił Gilberta, by ten okazał mu litość.
Potem nadeszła nienawiść.
Nienawiść do samego siebie.
Nienawiść do każdej łzy, która namoczyła koszulkę Prusaka.
Mimo wszystkich tych negatywnych emocji – do których dołączył jeszcze strach o reakcję Gilberta, niejakie zaskoczenie tym, jak potoczyła się sytuacja, i lęk przed samym sobą – Roderich poczuł, jak zalewa go fala ciepła. Ostatni raz, gdy się przytulał... miał miejsce tak dawno, że Austriak go nie pamiętał.
A potrzebował tego rodzaju bliskości, potrzebował go cholernie.
Gdy uświadomił sobie to wszystko, utonął w kolejnej fali łez.
Lecz nie były to już łzy bólu, ale wdzięczności.
Wdzięczności do życia, że postawiło go w sytuacji, w której mógł tulić się do osoby, którą kocha, i czuć nad uchem bijące serce, dla którego żyje.
Niemal bezwiednie podciągnął się, chcąc być bliżej źródła życia. Przyłożył ucho do serca Gilberta, mocniej go obejmując.
To było pierwsze świadome poruszenie od kilku godzin.
Gilbert z pewnym zaskoczeniem przycisnął przyjaciela do swojej piersi.
Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, jakie słowa byłyby odpowiednie. Każda nieprawidłowo wypowiedziana litera mogła doprowadzić Rodericha do kolejnego ataku.
Palce Austriaka zagięły się na stroju Gilberta, łapiąc przy okazji trochę skóry. Prusak skrzywił się boleśnie, ale nie zareagował.
Po pewnym czasie Roderich sam go puścił, lecz nie podniósł wzroku. Powoli się uspokajał.
- Przepraszam... - wyszeptał, gdy pasy pomarańczowego światła zaczęły wspinać się na ścianę przeciwległą oknu.
Gilbert drgnął. Gwałtowny strumień kwasu napełnił dziurę po jego sercu, gdy Prusak usłyszał emocje zawarte w głosie przyjaciela. Emocje tak czarne, że zwykłymi słowami nie dałoby się ich opisać.
- Za co? – spytał Gilbert cicho. Nie rozumiał, jakim cudem Roderichowi mogło przyjść do głowy, by przepraszać. Przecież Prusak od lat nie czuł się tak dobrze.
Austriak, milcząc, przyłożył twarz do mostka Gilberta. Nie ruszał się. Prusak dopiero po jakimś czasie zrozumiał, co jego przyjaciel próbuje zrobić.
Siłą oderwał jego głowę od swojej koszulki.
- Co ty wyprawiasz?! – uniósł głos.
Roderich, któremu gwałtownie przerwano podduszanie się, zaczerpnął wielki haust powietrza. Zaraz potem znów zaczął płakać.
- Przepraszam... - wyjęczał. – Przepraszam... Za to... i za tamto...
Gilbert pochylił się, złapał przyjaciela pod pachami i podciągnął go w górę, sadzając na swoich udach. Delikatnie złożył głowę Rodericha na swoim ramieniu. Wiotkie ręce same uwinęły się wokół ciała Prusaka.
Gilbert mocno przytulił przyjaciela.
- Nie masz za co przepraszać – wyszeptał mu do ucha. – Wiem, że to przeze mnie się stało... Nie mogę być pewny, do jakiego stopnia jest to moją winą, ale gdybym zareagował wcześniej, nie zostałbyś z tym wszystkim sam. – Mówił z trudem, słowa ledwo przeciskały się przez jego usta, a oczy dziwnie go zaszczypały. – Przepraszam za to. Chciałbym jakoś naprawić tamte błędy, ale jestem świadom, że to niemożliwe. Obiecuję, że teraz się postaram. Że teraz będę miał dla ciebie tyle czasu i uwagi, ile będziesz potrzebował. Nie zostawię cię samego, dopóki wyraźnie tego nie zażądasz.
Roderich wybuchnął głośniejszym szlochem.
- No już, spokojnie... - powiedział Gilbert. – Jestem tutaj. Jestem z tobą. Możesz płakać, jeśli chcesz, ale proszę, nie martw się. Rozumiem, że cierpisz... Mnie też nie jest z tym wszystkim łatwo. Ale damy sobie radę, prawda? – Uśmiechnął się smutno. Oparł policzek o czubek głowy Rodericha. – Razem damy radę... Już nie musisz męczyć się z tym sam.
CZYTASZ
*PruAus* Do nieba bocznymi drzwiami
FanfictionPrzeczytał wiadomość za późno, ale wciąż ma szansę naprawić świat. Bo jego całym światem jest drobny artysta, który nie może żyć bez krwi na nadgarstkach.