Usiedli na piasku, przodem do rażącego słońca. Zamknęli oczy, by ukośny blask nie pozbawił ich wzroku. Milczeli w zgodnym zrozumieniu.
Minęło trochę czasu do momentu, w którym ponownie mogli rozchylić powieki. Żadnemu z nich się do tego nie spieszyło, ale gdy już spojrzeli na świat, zobaczyli, że ich dłonie leżące na piasku dzieli niecały centymetr.
Gilbert uśmiechnął się ciepło.
- Jedziemy? – zapytał cicho.
Roderich pokręcił głową.
- Jeszcze nie... jeszcze muszę pomyśleć. W ciągu ostatnich dni przywiązałem się do natury... bardziej, niż kiedykolwiek bym przypuszczał.
- A teraz chodzi ci o to, by posiedzieć nad tym właśnie jeziorem, czy aby po prostu być blisko przyrody?
- O przyrodę – odparł Roderich. Był spokojny. Nie czuł takiej harmonii od... roku? Dwóch? Dziesięciu? – To jezioro... to magiczne miejsce. Do dzisiejszego popołudnia kojarzyło mi się tylko z tamtym dniem w lipcu... ale teraz jest już dobrze. Już się go nie boję.
Gilbert wstał, wyciągnął rękę.
- Chodź. Wracajmy. Zaraz zlecą się komary. – Uśmiechnął się łagodnie. – Wrócisz do swojej natury, obiecuję. Jeśli nie będziesz chciał, nie wejdziesz do domu do pierwszych przymrozków.
Roderich oddał uśmiech, pozwolił się podnieść.
CZYTASZ
*PruAus* Do nieba bocznymi drzwiami
FanfictionPrzeczytał wiadomość za późno, ale wciąż ma szansę naprawić świat. Bo jego całym światem jest drobny artysta, który nie może żyć bez krwi na nadgarstkach.