Biwak - rozstawiony, rozpoczęty

724 94 22
                                    

Wszedł do domu, lecz tylko po to, by porządnie wyszczotkować zęby i wziąć prysznic. Przez ostatnie pięć dni mocno zaniedbał toaletę, za co było mu wstyd. Czuł jeszcze gorszy wyrzut, gdy pomyślał o tym, jak traktował się we wcześniejszych miesiącach. Włosy urosły mu już niemal do ramion. Zamarudził w łazience, by przyciąć je nożyczkami. Wyszło mu trochę krzywo, ale od razu poczuł się lepiej, czyściej, żywiej.

Bardziej świeżo.

Gilbert gdzieś zniknął. Roderich poszedł do kuchni i wmusił w siebie posiłek. Nie dlatego, że od dawne nic nie jadł i nie chciał martwić Gilberta.

Austriak chciał to zrobić. Chciał zjeść, by wrócić do normalnej wagi.

Bo postanowił sobie, że będzie żyć.

Wyszedł na zewnątrz. Słyszał ciche stuknięcia w północnej części posiadłości, przy stawie. Gdy wychylił się zza rogu domu, ujrzał z oddali Gilberta pochylonego nad niebieską plamą na ziemi, niecałe trzy metry od wody. Robił regularne zamachy na osi góra-dół.

Gdy Roderich się zbliżył, rozpoznał namiot, który Gilbert właśnie przybijał do ziemi sporym kamieniem. Uśmiechnął się, zobaczywszy przyjaciela.

- Nadal chcesz spółkować z naturą? – zapytał, łącząc giętkie pręty, dotychczas sczepione jedynie sznurkiem, które w odpowiednim ułożeniu tworzyły stelaż namiotu.

Roderich skinął głową.

- Podoba mi się to miejsce – orzekł.

Gilbert zaczął wsuwać pręt w przeznaczoną do tego szlufkę na dachu namiotu.

- Dwa lata temu spędziłem całe wakacje w tej altance – skinął głową na drewnianą wiatę stojącą kilkanaście metrów dalej. – Na moje nieszczęście padało przez cały sierpień.

Roderich uniósł kącik ust.

- Więc dlaczego...?

- Zakład z Antoniem – wyjaśnił Gilbert, sprawnie przystępując do składania drugiej rurki. – W ramach przegranej musiałbym pozwolić się spić Francisowi... więc wolałem przemarznąć te parę tygodni.

- Rzeczywiście nie brzmi dobrze – zgodził się Austriak.

Gilbert zgrabnie rozłożył namiot, potem zarzucił na wierzch tropik. Sprawdził, czy wszystkie sznurki są dobrze naciągnięte. Uklęknął w wejściu, wyrzucił ze środka kilka źdźbeł trawy. Gdy wychylił się na zewnątrz, na jego ustach gościł uśmiech, ale w oczach było widać pewne wahanie.

- Teraz podstawowe pytanie – powiedział. – Czy po twoich ostatnich rozmyślaniach... po tym, jak zdecydowałeś się wziąć za siebie... nadal potrzebujesz, żebym z tobą spał?

Roderich zarumienił się nieco. Nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił. Może i zmienił się przez ostatnie dni... ale wciąż żył miłością do Gilberta, wciąż jego największym pragnieniem była bliskość przyjaciela.

- Nie potrzebuję – odparł. Nie wiedział, czy zgodnie z prawdą. – Ale chcę. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko...

Jego twarz przybrała kolor jasnoceglany. Czuł to wyraźnie. Na szczęście było już ciemno i Gilbert nie powinien nic zobaczyć.

Roderich nigdy wcześniej nie odważył się na podobnie śmiałe słowa wobec Gilberta, nie w stanie „normalnym" – nie bez łez, bez krwi, bez pragnienia śmierci.

*PruAus* Do nieba bocznymi drzwiamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz