Brak zbrodni, ale kara

537 80 1
                                    

Wpadł do łazienki biegiem, zatrzasnął za sobą drzwi. Jakoś w połowie drogi z sypialni okropnie go zemdliło. Miał w planach kąpiel, ale emocje mu na to nie pozwoliły.

Dopadł ubikację, oparł dłonie o muszlę i zwymiotował. Kolację zjadł niewielką, więc teraz głównie pluł żółcią.

Nie pamiętał, kiedy ostatnio wymiotował z emocji.

A tym bardziej z obrzydzenia.

Bo czuł się tak, jakby zobaczył sekcję zwłok albo obejrzał wyjątkowo krwawy horror. Odraza wypełniała go w całości; przesycała go i próbowała wydostać się przez gardło.

Wstręt do samego siebie. Do tego, co wytworzył jego mózg. Do tego, co Roderich sam wykreował.

Gardził sobą za to, że sen naprawdę mu się podobał. Nadal czuł na ciele dłonie Gilberta, miał w ustach smak jego śliny.

Nienawiść go paliła. Zbezcześcił Gilberta. Zbrukał go. Równie dobrze mógłby obrzucić go gównem. To było gorsze od profanacji atrybutów kościelnych.

Nienawidził siebie za te wyobrażenia.

To był jeden z tych momentów, gdy chciał się ukarać, bo WIEDZIAŁ, że na to ZASŁUGUJE.

Ale nie zrobił tego. Gdy torsje ustąpiły, Roderich otarł usta papierem toaletowym i, wciąż czując kwas na języku, skulił się, zapadł w sobie. Schował głowę w ramionach.

Pozwolił sobie na łzy. Musiał odreagować. Przynajmniej w ten sposób.

Nienawiść. Wstręt. Obrzydzenie.

I wstyd. Czerwony, ognisty wstyd. Upokorzenie.

Bo sen naprawdę mu się podobał.

Ale nie pragnął Gilberta w ten sposób. Nie chciał kajdan, batów i skór. W przeszłości wielokrotnie zabawiał się w ten sposób, ale mieszanie w to Gilberta – świętego, czystego, nieskalanego Gilberta – było równe świętokradztwu.

Roderich pragnął miłości, nie ostrego rżnięcia.

Lecz w tym momencie nade wszystko pragnął zniknąć. Żeby nie czuć do siebie tej nienawiści i odrazy.

*PruAus* Do nieba bocznymi drzwiamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz