Minął jakiś czas – Roderich nie wiedział, jaki dokładnie. Nie interesowało go to. Żył w swojej pustce.
Gilbert przyszedł jak co dzień, usiadł na skraju materaca. Lecz tym razem, niezgodnie ze swoimi zwyczajami, zaczął mówić.
- Źle się ostatnio z tobą dzieje, Rod – szeptał Prusak. – Chciałbym pomóc, żebyś się tak nie męczył... Wiem, że cierpisz. Wiem, że nie miałeś w życiu łatwo... Widzę też, że sam nie potrafię ci pomóc... Dzwoniłem wczoraj do doktora Schroedera. Powiedziałem, że się o ciebie martwię. Doktor... zaproponował... tymczasowe przeniesienie cię do szpitala. Ja również myślę, że powinieneś to rozważyć. Gdyby... gdyby coś ci się stało... gdyby miało się coś stać... lepiej, żebyś był otoczony ludźmi, którzy potrafią odpowiednio zareagować...
- Nigdzie nie jadę – przerwał Roderich.
Gilbert westchnął cicho.
- Proszę, przemyśl to.
- Już przemyślałem. Nigdzie się stąd nie ruszam.
- Rod...
- Nie. Nie chcę.
- A gdybym pojechał z tobą?
- Nie. Nienawidzę takich miejsc. Wszyscy chcieliby rozmawiać ze mną rozmawiać o moich emocjach... wszyscy chcieliby mnie dotykać...
- Dlaczego aż tak tego nie lubisz? Dotyku?
Roderich nie odpowiedział. Skulił się jeszcze bardziej.
- A może chciałbyś porozmawiać z doktorem Schroederem? Myślę, że da się zaprosić na kawę...
- Nie. Nie chcę go widzieć.
- A innego lekarza? Może psychologa...?
- Nie. Nie proś mnie. Nie chcę.
- Dobrze... Więc czego ode mnie oczekujesz?
Roderich milczał. Długo. Potem pozwolił sobie na lekkie rozluźnienie. Przecież i tak nic go nie obchodziło, prawda?
- Żebyś zostawił mnie teraz samego...
Nieprawda. Jednak coś obchodziło. A raczej ktoś. Gilbert.
Roderich przypomniał sobie o tym, gdy ból sparaliżował mu serce. Gilbert wyszedł.
CZYTASZ
*PruAus* Do nieba bocznymi drzwiami
FanfictionPrzeczytał wiadomość za późno, ale wciąż ma szansę naprawić świat. Bo jego całym światem jest drobny artysta, który nie może żyć bez krwi na nadgarstkach.