CHARLOTTE POV.
Weekend to dla mnie taki czas w którym zajmuje się przede wszystkim sobą i swoim psiakiem. Z przyzwyczajenia i tak wstaje dość wcześnie, zazwyczaj jeszcze przed siódmą i ten tak naprawdę jeden raz w tygodniu to ja robię śniadanie, po czym wychodzę z psem. Dzisiaj jednak z powodu wyjazdu mamy ten plan się trochę zmienił. Zjedliśmy tylko po kanapce, wyszłam z Alfredem na szybkie siku, po czym taksówką udałam się z mamą na lotnisko.
Właśnie z niego wróciłam. W drzwiach jak zwykle przywitał mnie pies, czekający aż do porządnie wytarmoszę, a później dam jakiś smakołyk. Tak jest i tym razem. Gdy on memła w pysku smaczny gryzak, ja chwytam za poranną gazetę i zjazdam jeszcze jedną kanapkę, która została na talerzu. Jak zwykle same dobijające wiadomości, jak nie o podwyższeniu podatków to o morderstwach i kradzieżach, czy ogłoszenia z zaginionymi kotami. Gdy tak siedzę przy stole pies kładzie swój łeb na moich kolanach i patrzy na mnie błagalnie.
- Chcesz wyjść trochę na świat co? - pytam, drapiąc go za uchem. - Dobra... - wstaję z krzesła - idziemy.
Zakładam tylko trampki na nogi, biorę smycz i szelki w rękę, zakładam je na psa, po czym chwytam za torbę z rzeczami do zabawy i wychodzę. Nie muszę się nawet przebierać, czy martwić o makijaż, ponieważ rano zarzuciłam na siebie belce co i nawet w ogóle nie pomalowałam, a włosy zebrałam w kucyk.
Gdy kieruję w stronę parku, mój telefon dzwoni. Na jego wyświetlaczu widzę zdjęcie Debby, więc bez zastanowienia odbieram połączenie.
- Cześć mała! - jej głos rozbrzmiewa w słuchawce zanim zdążę cokolwiek powiedzieć.
- Hej Debby - odpowiadam na powitanie radośnie.
- Twoja mama już poleciała do twojej cioci?
- Tak... - zerkam na zegarek na moim nadgarstku - Już godzinę temu.
- A masz może jakieś plany na ten Weekend? - pyta z nadzieją.
- Dzisiejszy dzień mam już całkiem zaplanowany, ale za to jutro mam czas - stwierdzam po chwili zastanowienia.
- Pomyślałam, że jak masz wolną chatę, a ja jestem wciąż Panną, to mogła bym do ciebie wpaść i posiedzieć jak za dawnych czasów. Zamówiły byśmy sushi... Obejrzały jakiś klasyczny film... Porobimy sobie paznokcie... - wymienia przeciągle po kolei wszystkie argumenty które mają mnie przekonać... I udało im się. Jestem kupiona.
- Jasne wpadaj gdzieś w okolicach osiemnastej. A teraz muszę kończy bo przechodzę przez przejście dla pieszych - mówię czekając na zielone światło, razem z grupką ludzi. Ogólnie nie przepadam za rozmowami, gdy chodzę. Zawsze mam wrażenie, że się zagadam i wpadnę w słup.
- Dobra. Tylko mi nie wpadnij pod samochód! Będę punktualnie. Na razie maleńka! - krzyczy mi do słuchawki, po czym się szybko rozłącza. Kolejna szybka i wiecznie zalatana... Jak chyba większość ludzi co mieszka w Nowym Jorku. To miasto wymusza tempo ekstremalne na swoich mieszkańcach.
Spędzam następna godzinę w parku, na rzucaniu Alfredowi piłki i jedzeniu sorbetu owocowego z budki. Mamy dzisiaj naprawdę upalny dzień, z bezchmurnym niebem i ciepłym letnim wietrzykiem... Tak to zdecydowanie dzisiaj w powietrzu jest czuć lato, mimo że dopiero za chwilę przyjdzie maj. Ach! Jak ja kocham ten miesiąc. Wszystko jest w nim takie świeże, kwitnące, żywe i zielone. Tak, maj to zdecydowanie mój ulubiony miesiąc... Niestety... Musiałam się urodzić w deszczowy, szary, brudny i zimny listopad.
Wracam ze zmęczonym już zabawami i spacerem Albertem do domu, który najpewniej po napiciu się kolejnej dawki wody ze swojej miski, pójdzie spać. Ja jednak nie zostanę długo w swoim mieszkaniu. Znów ruszam na miasto, tylko że tym razem do jednego konkretnego miejsca, jednego z moich ulubionych. Jest to Metropolitan Museum of Art, czyli największe i najstarsze muzeum w Stanach Zjednoczonych usytuowane na wschodnim Central Parku przy Fifth Avenue.
CZYTASZ
KELNERKA - "Droga ku niebiosom" / Fanfiction Avengers
FanfictionKto by pomyślał, że w życiu tak zwykłej dziewczyny jak ja, wydarzy się tyle niezwykłych rzeczy. W końcu jestem tylko jedną z tysięcy, jak i nie z milionów niebieskookich blondynek mieszkających w Nowym Jorku. Normalną dziewczyną z ilością marzeń, ró...