W Paryżu wybije niedługo północ. Zielone oczy wpatrują się w połowie przysłoniętą tarczę księżyca. Satelita na przemiennie chowa się i wychyla zza gęstych chmur. Tej nocy jego blask tylko lekko oświetla uliczki miasta, przez co w części z nich, tych najwęższych, nie oświetlonych przez latarnie, jest praktycznie całkowicie ciemno. W jednej z nich przebywa właśnie Rosjanka, zerkając co jakiś czas nerwowo na zegarek w telefonie.
Hunnister powinna być tu pół godziny temu.
Gdy rudowłosa krąży zniecierpliwiona wzdłuż brudnej uliczki, zaczynają ją dopadać czarne myśli i wyrzuty sumienia. Co jeśli krótkowłosej coś się stało? Jeśli wpakowała się w poważne kłopoty? Nie wybaczyły by sobie tego. Wzdycha głośno, krzyżując ręce na piersi.
Cichy szmer wzbudza czujność agentki. W mgnieniu oka wyciąga broń z kabury udowej. Odbezpiecza ją i celuje w stronę kontenerów na śmieci. Tuż po tym słychać ciche miauczenie. Ponownie wzdycha, tylko tym razem głośniej, gdy dostrzega czarnego kota liżącego jakby nigdy nic swoje łapy, siedząc na metalowej pokrywie śmietnika. Jego oczy odbijają światło w całkowitej ciemności.
- Przyszedłeś przynieść mi pecha, co? - pyta go Romanoff, opuszczając pistolet zrezygnowana.
- On może i tak... - nagle do jej uszu dobiega bardzo delikatny głos, należący do kobiety stojącej nieopodal.
Pobudza on instynkty bojowe rudowłosej. Pistolet znów unosi się w górę. Palec wskazujący w każdej chwili jest gotowy pociągnąć za spust.
- Jednak na szczęście masz jeszcze mnie... - światło księżyca pada na drobną posturę czarnowłosej - Swoją szczęśliwą gwiazdę - uśmiecha się delikatnie.
Romanoff oddycha z ulgą, zwłaszcza gdy dostrzega pod pachą Hunnisher teczkę. Francuska jest ubrana inaczej niż zwykle, bo w luźną szarą bluzę z kapturem zarzuconym na jej głowę. Na stopach ma zwyczajne trampki.
- Gwiazdy i komety, to dwa różne ciała niebieskie - stwierdza z lekkim przekąsem, chowając pistolet do kabury udowe.
- Racja... Komety są dużo rzadsze i bardziej widowiskowe - charakterystyczny dla Halley uśmieszek zaczyna zdobić jej twarz, gdy wypowiada te słowa, stając jakiś krok od Tashy.
- Były jakieś komplikację? - Nat zadaje pytanie, wyciągając rękę po dokumenty.
- Drobne, ale wiesz że z o wiele gorszymi problemami dawałam sobie radę. Po za tym miałaś nieprawdopodobnego farta - krzyżuje znów wolne ręce na piersi. - Jeden z członków Libelluli miał dzisiaj spotkanie biznesowe z moim ojcem - dodaje szybko, gdy widzi zdziwione a za razem pytające spojrzenie koleżanki z fachu.
- Co? - duka z niedowierzaniem Romanoff.
- To nie jaki Bazil Korski. Pochodzi z Białorusi - Hall odbiera od Nataszy na sekundę teczkę, aby szybko ją otworzyć i pokazać jej akta wspomnianego ówcześnie osobnika - Jak twierdził mój tatuś, ma dla nas niezwykle intrygującą propozycję współpracy. - przewraca nieświadomie oczami. - Ze starego nic więcej nie wyciągnęłam, ale za to wyciągnęłam nieco z jego komputera - stwierdza z zadowoleniem.
Rosjanka przygląda się uważnie wydrukom dokumentów z systemu głównego firmy ojca Halley. Jej znajoma zdobyła znacznie więcej informacji niż miała za zadanie. Niezwykle ciekawych informacji.
- To spotkanie dotyczyło sprzedaży broni biologicznej różnej maści. Od bardzo ciekawego serum mutagennego, po coś co nazywa się "Oczyszczaczem". - tłumaczy zwięźle krótkowłosa, gdy zielonooka przegląda projekty o których mówi. - To podobno ich najnowsze, niezwykle skuteczne osiągnięcia - rozgląda się lekko dookoła, na wszelki wypadek.
CZYTASZ
KELNERKA - "Droga ku niebiosom" / Fanfiction Avengers
Fiksi PenggemarKto by pomyślał, że w życiu tak zwykłej dziewczyny jak ja, wydarzy się tyle niezwykłych rzeczy. W końcu jestem tylko jedną z tysięcy, jak i nie z milionów niebieskookich blondynek mieszkających w Nowym Jorku. Normalną dziewczyną z ilością marzeń, ró...