STEVE POV.
Przed Nataszą nie da się nic ukryć, tym bardziej, jeśli się tego nie potrafi robić. Żaden ze mnie kłamca, ani nawet nie potrafię zmieniać tematu. Po za tym gołym okiem widać, że w moim mieszkaniu ciut się od soboty zmieniło. Charlotte jest bardzo schludna, utrzymuje przy sobie porządek i stara się, abym w ogóle nie zauważył jej obecności. Jest jednak jeden, dość spory, chodzący na czterech łapach zgrzyt... Można się już domyśleć o czym mówię.
Alfred przywitał rudowłosą już w drzwiach wejściowych. Zrobił to oczywiście przyjaźnie, nie zmienia to jednak faktu, że pierwszymi słowami jakie padły z ust Romanoff, były "Kupiłeś sobie psa?". Jak mogłem skłamać, że tak... Nie umiem kłamać. Kobieta od razu dojrzała w moim wyraźnie twarzy zakłopotanie. Nie miałem bladego pojęcia co powiedzieć.
- Cóż... - drapię się po nosie. - Nie jest mój... Ale będzie mieszkał u mnie przez jakiś czas.
Natasza zamyka za sobą drzwi. Mam wrażenie, że jej wzrok przeszywa mnie na wskroś i czyta uparcie w moich myślach, jak z otwartej księgi. Cholera... Bez słowa wchodzi w głąb mojego mieszkania i subtelnie się po nim rozgląda, ściągając przy tym lekko brwi.
- Więc... - krzyżuję ręce na piersi. - Czemu zawdzięczam twoją kolejną, nagłą wizytę? Przypominam ci, że potrafię odbierać telefon.
- Ale najwyraźniej nie dzwonić. - stwierdza, biorąc do ręki kubek, na którym widać odcisk ust Charlotte, przez szminkę jaką na nich miała. - Czyżby sprawy z Panną Charlotte potoczyły się szybko? - podnosi na mnie wzrok i niczym meduza, zmienia mnie w kamień, jednak nie swym spojrzeniem, a swoimi słowami, bo niby skąd do licha wie, że chodzi tu o Pannę Weasley?
Otwieram usta, ale jakoś żaden dźwięk się z nich nie wydostaje.
- To nie jest to, na co wygląda... - wypowiadam w końcu. - Ona... Po prostu pomieszkuje u mnie, trochę jako współlokatorka... Bo jej mieszkanie jest teraz w remoncie po ataku Chitauri.
Wyszło lepiej niż myślałem. Spodziewałem się bezsensownego bełkotu, a tu proszę... Sensowna wypowiedź.
- I tak po prostu... Pozwoliłeś jej u siebie zamieszkać? - pyta, najwyraźniej trochę nie dowierzając.
- Tylko... Na parę dni... Tydzień, dwa...
Romanoff uśmiecha się, jakby rozbawiona.
- Musi być naprawdę bardzo ładna - stwierdza.
- Co ty mi imputujesz? - opieram ręce o swoje biodra. - Jest... Tylko i wyłącznie moją znajomą.
- Dobra... Niech będzie - unosi ręce w geście kapitulacji. - Nie przyszłam tu w końcu po to, aby mieszać się w twoje sprawy sercowe, ani żadne inne - siada na fotelu w rogu pokoju, zakładając nogę na nogę -, ale po to, aby spytać się, jak zapatrujesz się na naszą propozycję. Chyba dostałeś wystarczającą ilość czasu?
Wzdycham cicho, jednocześnie chowając ręce w kieszeniach. Mówiąc szczerze, to zastanawiałem się nad tym tylko, raz ale za to długo i bardzo porządnie.
- Z jednej strony, bardzo chcę wrócić do walki w terenie, ale z drugiej nie wiem na czym stoję - stwierdzam szczerze.
- Nie ma problemu. Możesz kiedy chcesz wpaść do tutejszej bazy, lub polecieć nawet do bazy głównej w Waszyngtonie - mówi spokojnie, pochylając się na oparcie fotelu. - Tam zapoznasz się ze wszystkim, zobaczysz jak to wygląda od środka, a później zostaniesz zapoznany z procedurami, sprzętem i takie tam... Przejdziesz parę testów sprawnościowych, ale to dla ciebie żaden problem. Możesz także porozmawiać z Fury'm, po jutrze wraca na parę dni do miasta.
CZYTASZ
KELNERKA - "Droga ku niebiosom" / Fanfiction Avengers
Fiksi PenggemarKto by pomyślał, że w życiu tak zwykłej dziewczyny jak ja, wydarzy się tyle niezwykłych rzeczy. W końcu jestem tylko jedną z tysięcy, jak i nie z milionów niebieskookich blondynek mieszkających w Nowym Jorku. Normalną dziewczyną z ilością marzeń, ró...