14. Pobudka

1K 57 35
                                    

CHARLOTTE POV.

Coś mnie woła... Po imieniu... Ale nie! Dajcie mi spać! Jest mi tak dobrze... Zakrywam się kołdrą z uszami, tak bardzo pragnąc jeszcze chociaż paru minut błogiego snu... Bo akurat dadzą mi pospać! Najpierw pies zaczyna szczekać i drapać w drzwi, a gdy na wpół przytomna, jęcząc, przecieram ręką twarz, czuję jak ktoś mnie dopada! No może... Nie do końca dopada, ale po prostu znienacka budzi, wołając moje imię i kładąc rękę na moich ramieniu.

Macham gwałtownie rękami, przestraszona i na dodatek nic nie wisząca przez moje włosy, które stworzyły zasłonę przed moimi oczami.

- No już kobieto! Spokój! To tylko ja... - mówi do mnie jakże spokojnym tonem, mój przyjaciel Justin, jednocześnie odgarniając mi włosy z twarzy.

- O matko... - opadam na łóżko, trzymając się jednocześnie za serce i próbując uspokoić oddech. - Ty chcesz abym miała zawał?

- Chyba na odwrót. To ty nie odbierałaś ode mnie wczoraj telefonów, tuż po tym ataku kosmicznych najeźdźców. Wiesz jak się o ciebie bałem? - pyta, a na jego twarzy widzę autentyczną troskę.

- Zgubiłam komórkę - mówię, siadając prosto. - A później jak już miałam jak zadzwonić to doszłam do wniosku, że i tak nie masz czasu odebrać - z tego co widzę to miałam rację. Worki pod oczami Justina wskazują mi jasno, że spał dziś bardzo mało, jak nie i w ogóle.

- Nic mi nie mów - przeciera ręką oczy. - Nie czuję ani rąk ani nóg. Wróciłem wczoraj po północy... Przeprowadziłem wczoraj osiem ciężkich operacji, to chyba mój rekord.

- W takim razie co tutaj robisz? Powinieneś spać, albo chociaż spędzać czas z rodziną... W ogóle to nic ci nie jest? - pytam, odkładając na szafkę nocną laptop z którym wczoraj zasnęłam, po czym odktywam się z kołdry.

- Ze mną i z moją rodziną wszystko jest dobrze. Przetrwaliśmy ten atak na początku w naszym mieszkaniu, a później w piwnicy budynku. A jeśli chodzi o twoje pierwsze pytanie... - zamyka na chwilę oczy, jednocześnie kręcąc głową. - To dobrze wiesz, jak się o ciebie martwię Charlotte. Po prostu musiałem cię zobaczyć, aby upewnić się, że jesteś cała i zdrowa.

- To miło z twojej strony, ale jak widzisz... - wstaję z łóżka - ani mi, ani Alfredowi nic nie jestem. A tak w ogóle... To jak ty wszedłeś do mojego mieszkania? - pytam po chwili zastanowienia, ściągając mocno brwi ze zdziwienia.

- Dałaś mi kiedyś klucze zapasowe na wszelki wypadek - odpowiada jakby nigdy nic, a ja w tedy sobie przypominam, że faktycznie tak było.

- To jednak nie zmienia faktu, że nie mogłeś tak po prostu sobie wtargnąć do mojego mieszkania bez powodu - karcę go, starając się ukryć to że czuję się trochę niezręcznie.

- Bez powód? - patrzy na mnie jakże wymownie. - Jak zobaczyłem tą wielką wyrwę w twoim budynku praktycznie nie umarłem, a gdy wszedłem do twojego mieszkania i zacząłem cię bezskutecznie wołać, już byłem jedną nogą w tamtym świecie.

Przewracam oczami. Ja nie uznaję tego za powód, ale niech mu będzie. Nie zamierzam się kłócić. Pewne jest jednak to, że Justin zdecydowanie przesadza. Debby przecież do niego zadzwoniła i powiedziała, że wszystko u mnie jest dobrze... Ale to w końcu Justin. Człowiek który nad swoimi bliskimi od zawsze trzęsie się jak galareta... A nade mną to już zwłaszcza.

- Doceniam twoją troskę, ale naprawdę nie przesadzaj. Nic mi nie jest - zapewniam go. - Jestem tylko poobijana.

- I Bogu dzięki - mówi, wypuszczając z płuc powietrze.

- A która jest godzina? - pytam, drapiąc się po głowie, czując wciąż ogromną potrzebę snu.

- Już prawie ósma - odpowiada, zanim sama zdążę zerknąć na budzik mamy.

KELNERKA - "Droga ku niebiosom" / Fanfiction AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz