52. Osoba bliska

801 47 211
                                    

CHARLOTTE POV.

Może to dziwnie zabrzmi, ale Steve kazał mi czekać w wieży aż puści mi sygnał po przez SMS, a następnie przyjechać z szoferem do naszego parku. Tego w którym odbyło się nasze pierwsze oficjalne spotkanie. Zdziwiłam się dość mocno, ale nawet nie dał mi dyskutować. Tak rozkazał i koniec. Krążyłam więc przez jakiś czas przed samochodem, niezwykle się niecierpliwiąc i przy okazji oczywiście denerwują. Następnie weszłam do samochodu. Zdążyłam poprawić sobie trochę makijaż i przeczesać włosy, przed tym jak Steve w końcu wysłał mi SMS i bez problemu mogliśmy ruszyć z szoferem  do parku.

Podróż na szczęście minęła błyskawicznie. Steven czekał już na mnie, a następnie z uśmiechem na ustach otworzył drzwi, aby pomóc wyjść z auta.

- Co ty wykombinowałeś Rogers? - pytam, podając mu dłoń.

- Poczekaj - uśmiecha się do mnie. - Chwila niewiedzy ci nie zaszkodzi.

Pomaga mi wysiąść z samochodu, ale później i tak nie puszcza mojej dłoni, tylko prowadzi, idąc z krok przede mną. Słychać tylko stukot moich obcasów o chodnik i szum gałęzi drzew poruszanych przez wiatr. Jakby to wiecznie pędzące miasto się dla nas na chwilę zatrzymało. Na ten jeden szczególny wieczór. Mówiąc szczerze byłam pewna że spędzimy go przy jednym z tutejszych stolików, ale Steve wymyślił coś znacznie lepszego. W lewym górnym rogu trawnika leży błękitny koc z czerwoną kratą, a na nim wiklinowy kosz z butelką białego wina, pieczywem, bukietem kwiatów i mnóstwo smakołyków w postaci owoców, jakiś ciasteczek, rogalików, drożdżówek. Po za tym na drewnianej deseczce leżą swoją już dwie lampki na wino, oraz piękne, duże jak Steve'a pięści babeczki truskawkami. Wokół tego rozłożony jest w koło łańcuch ledowych światełek, rzucający na wszystko ciepłe, delikatnie żółte światło. To wszystko tworzy dość prostą, ale jednocześnie zachwycającą, wręcz bajkową całość... Tym bardziej że on to zrobił dla mnie.

- Podoba ci się? - z wyżyn zachwytu na ziemię do siebie sprowadza mnie głos Steve'a.

Podnoszę na niego wzrok, patrząc na niego jak urzeczona chyba nie tyle tym piknikiem, co mężczyzną stojącym przede mną, darem Bożym dla kobiet, który pragnie spędzić ten wieczór tylko ze mną.

- Ostatnio zadajesz zbyt oczywiste pytania, wiesz? Jest... Przepięknie - stwierdzam, a mój głos przepełnia radość może i odrobinę wzruszenie.

Steve z ulgą i tym swoim uroczym uśmiechem na twarzy, pociąga mnie z sobą z koc, który staje się dla mnie naszym małym kawałkiem oderwanego od wszystkiego i wszystkich wszechświata. Ludzie wokół nas których spojrzenia jeszcze przez chwilą czułam przestają istnieć. Klękam ostrożnie poprawiając materiał sukienki. Przesuwam dłonią po materiale kocyka, zachwycona jego miękkością, po czym podnoszę wzrok na Stevena. Wyciąga w koszyka butelkę białego, wytrawnego wina. Zbieram się w sobie na odwagę, aby go o coś spytać.

- Steve... - zaczynam gdy odkorkowuje trunek. - Skąd w ogóle pomysł na to wszystko?

Rogers zatrzymuje się przez chwilę w bezruchu, po czym wzdycha cicho.

- A to aż tak oczywiste że nie wpadłem na niego sam? - pyta jakby trochę zawiedziony swoją osobą.

Tak Charlie, właśnie bezpośrednio zarzuciłaś mu brak romantyzmu, albo przynajmniej inicjatywy.

- Nie tylko... No wiesz... - staram się jakoś wytłumaczyć, ale nic nie przychodzi mi do głowy.

- Bez ogródek... - przerywa mi, chyba nie za bardzo zwracając uwagę na moje nieudolne wtrącenie. - Natasza mi to poleciła. Stwierdziła że powinien cię zaprosić... Na co w tym stylu - uśmiecha się nieśmiało, po chwili wypełniając kieliszki alkoholem do połowy. Podaje mi jeden z nich.

KELNERKA - "Droga ku niebiosom" / Fanfiction AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz